51 zarzutów – taka jest skala oskarżeń wobec dyrektora Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, który przez niemal dziesięć lat kierował tą placówką. Aresztowany w 2015 roku utytułowany naukowiec miał m.in. wprowadzić system prowizji od premii dla podwładnych, czy kupować „na koszt firmy” wyrafinowany sprzęt fotograficzny, potrzebny mu do uprawiania hobby.
Wieloletni szef Instytutu przez długie lata uchodził za fachowca w swojej dziedzinie – posiadał tytuł doktora habilitowanego oraz renomę eksperta z dziedziny inżynierii i ochrony środowiska. Robił też karierę w Światowej Organizacji Meteorologicznej (WMO) i ONZ. Jeszcze w połowie 2015 r. członkowie WMO wybrali go po raz drugi na wiceprzewodniczącego organizacji.
Wkrótce jednak ta błyskotliwa kariera polskiego badacza dobiegła końca. Po aresztowaniu usłyszał on pierwszych dziesięć zarzutów. Potem oskarżeń zaczęło przybywać. - Nie miałem jeszcze w zawodowej karierze takiej sprawy, chociaż prowadziłem śledztwa dotyczące korupcji w urzędach państwowych – kwitował prokurator Przemysław Ścibor, który prowadził tę sprawę. Zarzutów przyrastało w tempie geometrycznym – aż do wspomnianych na wstępie 51.
Co zatem działo się w Instytucie? Wiele. Zgodnie z relacjami, jakie mieli zebrać śledczy, szef placówki miał brać pieniądze od swoich znajomych za zatrudnienie członków ich rodzin. Etaty, jakie dla nich powstawały, były fikcyjne: wielu z zatrudnionych w ten sposób ludzi potem w ogóle nie pojawiało się w instytucie. Stawki? Np. hurtowa: zatrudnienie żony, teściowej i przyjaciółki jednego z pracowników kosztowało w sumie 154 tys złotych. Żadna z wymienionych pań nie pojawiała się ponoć za biurkiem.
Ci, którzy do pracy przychodzili, też nie mieli lekko. Kto liczył na premię – albo jej pragnął – miał się nią podzielić z szefem. W trakcie dochodzenia ustalono, że tylko zastępcy szefa Instytutu przekazali mu w ten sposób 63 tysiące złotych, jeden z innych pracowników miał wysupłać z bonusów 40 tysięcy dla dyrektora.
Ale nie samą pracą człowiek żyje. Szef Instytutu – jako zapalony fotograf-amator – miał też finansować z budżetu placówki prywatne podróże oraz zdecydować o zakupie wyrafinowanego sprzętu foto dla swojej instytucji. Tyle że korzystał z tego majątku, realizując własne pasje. Pozostaje się cieszyć, że nie pasjonował się wyścigami samochodowymi.
W sumie, jak doliczyła się prokuratura, oskarżony badacz miał w ten sposób uzbierać 438 tysięcy złotych. Z kolei szkody w mieniu IMiGW mają wynosić co najmniej 331 tys. zł. Grozi mu dziesięć lat pozbawienia wolności.