„Wstyd mi za centralę Piotra Dudy, która stała się związkiem ochroniarzy rządu, żółtym związkiem zawodowym służącym władzy, a nie pracownikom”. „Czy nie przeszkadza wam zawłaszczanie prokuratury, sądów, służby cywilnej, mediów, świata kultury?” – od takich wypowiedzi związkowców z central innych niż Solidarność zaczyna się analiza dzisiejszej sytuacji najpotężniejszego związku zawodowego w Polsce opublikowana na łamach magazynowego wydania „Dziennika Gazety Prawnej”.
Nie da się ukryć, że Solidarność jest dzisiaj tym związkiem zawodowym, który najchętniej przyklaskuje pomysłom rządowym i dzięki temu ma też najwiekszy wpływ na stanowione w Polsce prawo, dotyczące praw pracowniczych. Rzecz jasna, budzi to jakiś rodzaj zazdrości w innych organizacjach pracowniczych, z OPZZ i Forum Związków Zawodowych na czele.
Inna sprawa, że konkurencyjne związki twierdzą, że Solidarność nie jest już tak zdeterminowana, by bronić praw pracowniczych w sytuacjach, w których są one naruszane w firmach podległych państwu. Z kolei, z rozmów INN:Poland wynika też, że związkowcy z Solidarności potrafią podchwytywać pomysły konkurencyjnych organizacji i prezentować jako swoje, co przychodzi im tym łatwiej, że to głos organizacji Piotra Dudy słychać najgłośniej.
„Kosztem jest utrata resztek niewinności w oczach części obywateli, dla których Sildarność była nie tyle związkiem zawodowym, co romantycznym, narodowym ruchem w obronie praw i wolności obywatelskich” – pisze gazeta. – „To dzisiejszych związkowców nieszczególnie interesuje, bo – wzorem PiS – nie jest to ich elektorat członkowski” – kwituje. – Dotychczasowe korzyści z tego sojuszu [z PiS – przyp. red.] są dla związku ewidentne, a ewentualne straty hipotetyczne – komentuje dla „DGP” prof. Jerzy Wratny z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
O wpływie Solidarności na polskie życie publiczne świadczy lista postulatów sprzed wyborów: zapewnienie dodatkowego wsparcia rodzinom z dziećmi (tu: 500+), obniżenie wieku emerytalnego, „ochrona pracowników przed ubóstwem” (czyli rosnące minimalne stawki godzinowe i minimalne pensje). W kolejce czekają jeszcze m.in. nowelizacja ustawy, pozwalająca na zrzeszanie się zleceniobiorców i samozatrudnionych, czy nowelizacja kodeksu pracy, ułatwiająca dochodzenie roszczeń z tytułu dyskryminacji lub mobbingu.
Ale kluczowa jest siła przebicia: związkowcy mają – formalnie lub nie – więcej do powiedzenia w dialogu trójstronnym. – W przedsiębiorstwach państwowych wiedzą, że muszą siedzieć cicho, bo karty rozdaje tam rząd. W prywatnych firmach poczuli się jak bossowie, za plecami których stoi cały aparat państwa – mówi DGP anonimowy przedsiębiorca. Dylematy – jak inicjatywy otwarcie łamiące standardy na rynku prawa pracy – związek przykrywa stwierdzeniem: efekt przykry, ale cel słuszny.
W tej chwili polem najważniejszej batalii jest zakaz handlu w niedzielę. Na tym przykładzie dobrze widać, że związek postawił na bezwzględną realizację kilku kluczowych pomysłów, na resztę może przymknąć oko. Na tym tle widać też, jaki jest podział ról w rządzie w tym dialogu – wicepremier Mateusz Morawiecki jest złym policjantem, który powściąga apetyty związkowców, z kolei dobrym policjantem ma być minister pracy Elżbieta Rafalska. Problem w tym, że na dłuższą metę rząd może chcieć odebrać swojemu partnerowi legitymację do reprezentowania „ludzi pracy” - zwyczajnie go przelicytowując. Widać to było choćby przy okazji negocjacji stawki płacy minimalnej: związkowcy proponowali podwyżkę o 120 złotych, a rząd... przebił ofertę o 30 złotych.
„Miłość z rozsądku” może więc jeszcze potrwać, zwłaszcza, że Solidarność włącza się w promowanie zmian w konstytucji. W przyszłym tygodniu w sali BHP Stoczni Gdańskiej odbędzie się konferencja z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy, poświęcona tej kwestii. Problem polega na tym, że gdy to małżeństwo dobiegnie końca, organizacja Piotra Dudy może okazać się starą panną po przejściach, za to bez posagu i bez odrobiny magnetyzmu dla kolejnych pokoleń pracowników.