Waldemar Birk to prawdopodobnie najstarszy start-upowiec w Polsce. Z 71 wiosnami na karku jest ponad 2-krotnie starszy od przeciętnego kolegi z branży. Do innowacyjnych projektów ma jednak głowę, jak mało kto. Jego start-up znalazł się niedawno w gronie najszybciej rozwijających się firm informatycznych w naszej części Europy i w 2019 roku zamierza wejść na warszawską giełdę.
Rok 2016, firma TenderHut funkcjonuje na rynku dopiero od 9 miesięcy, ale już została zaproszona na galę Deloitte Technology Fast 50, dla najszybciej rozwijających się spółek w Europie Środkowo-Wschodniej. – Najbardziej zapadła mi w pamięć różnica wieku pomiędzy mną a pozostałymi wyróżnionymi. Dzieliło nas tak na oko 30 lat – wspomina Waldemar Birk.
Start-upy są zazwyczaj uważane za domenę młodych. Dan Lyons w swojej demaskatorskiej książce „Fakap. Moja przygoda z korpoświatem” pisze wręcz, że właściciele innowacyjnych firm z Doliny Krzemowej uważają współpracowników w wieku 35 lat za staruszków. – To nie jest tak że zostajesz zwolniony po przekroczeniu 40 lat. Już od dawna wtedy nie pracujesz – opisuje. Nad Wisłą start-upy również są domena młodych. Według ostatniego raportu Fundacji Startup Poland 60 proc. founderów mieści się w przedziale od 30 do 40 lat. Co więc skłoniło wówczas blisko 70-letniego mężczyznę do wejścia w świat kojarzony z młodymi ludźmi?
– Znajomi i współpracownicy często pytali się mnie „Waldemar, masz takie szerokie doświadczenie, czemu Ty nie założysz własnej firmy i nie pójdziesz na swoje?” W 2015 roku wreszcie nastał na to właściwy moment. Grupa SMT, dla której pracowałem, diametralnie zmieniła strategię rezygnując z uczestniczenia w państwowych przetargach i realizacji dużych projektów IT. Poszli w Business Travel. Nie chciałem się tym zajmować. Byłem dobry w tym co robiłem do tej pory i czułem się w tym mocny. Mój zaawansowany wiek bardzo ułatwił mi decyzję. Byłem zabezpieczony finansowo i nie musiałem się martwić o wychowanie małych dzieci – opowiada w rozmowie z INN:Poland.
Carpe diem
Waldemar Birk opisuje się jako częściowo Polak, częściowo Duńczyk, urodzony w Kazachstanie. W 1976 roku, po skończeniu studiów (został doktorem inżynierem informatyki) na Politechnice Warszawskiej, wyjechał do Danii, gdzie pracował jako programista, analityk, potem project manager i handlowiec. W swojej drugiej ojczyźnie brał udział w tworzeniu projektów informatycznych wartych miliony euro – np. system celny w Danii. Pracował również nad polskim systemem podatkowym Poltax.
Jednocześnie angażował się w mniejsze, hobbystyczne projekty – rozpowszechniał starą polską tradycję hodowli kapłonów (wykastrowanych i utuczonych kogutów), występował w programach znanych kucharzy (m.in. u Karola Okrasy). Wciągnął się również w hodowlę kotów rasy maine coon do tego stopnia, że założył nawet sklep internetowy z kosmetykami dla zwierząt.
I nagle, zbliżając się już do 70. Birk postanowił założyć własny start-up. Ale nie byle jaki, bo przecież dzisiaj do miana bycia start-upem, aspirują praktycznie wszystkie niedochodowe biznesy. – Nie możemy cudownej kawiarni za rogiem, którą otworzyli pasjonaci, nazwać start-upem. To po prostu i aż, fajna firma ciekawych ludzi, ale nie start-up – opowiada przedsiębiorca.
Sam postawił na nowe technologie. – Wiedziałem gdzie można sprzedać takie usługi. Posiadałem już także doświadczenie w biznesie, więc postanowiłem działać – wspomina. I wraz z Robertem Strzeleckim założył w Białymstoku firmę TenderHut, która tworzy rozwiązania IT dla firm: robi audyty bezpieczeństwa, wynajmuje specjalistów i tworzy oprogramowanie.
W skład całej grupy wchodzą 4 spółki-córki. Jedna z nich – Software Hut jest 3. najszybciej rozwijająca się spółką informatyczną w Polsce. Firma rośnie tak szybko, że jakiś czas temu zdecydowała się nawet na stworzenie aplikacji, dzięki której jej pracownicy nie będą gubić się w budynku.
„Sam dużo pracuję, a nie tylko wskazuję palcem zadania”
Jednocześnie Birk przekonuje, że wiek nie stanowi dla niego żadnego problemu w kontaktach z dużo młodszymi kolegami. – Nie odstaję od moich współpracowników ani fizycznie, ani technologicznie, a w różnorodności podejmowanych aktywności chyba nawet ich biję na głowę – śmieje się. I dodaje już na poważnie.
– W sytuacjach konfliktowych staram się znajdować kompromisy, służę radą i pomocną dłonią. Wszyscy wiedzą, że można ze mną normalnie pogadać i że sam dużo pracuję, a nie tylko wskazuję palcem zadania do wykonania, daję przykład. Mam zaufanie do jakości pracy moich kolegów – puentuje.