
Reklama.
Zestawienie budziło, rzecz jasna, skojarzenia. Być może z uwagi na fakt, że chodzi o stosunkowo niszowy i lokalny produkt, twórcy Johna Lemona mogli przypuszczać, że istnienie tej marki umknie skupionej na swojej karierze i zarządzaniu majątkiem po słynnym mężu artystyki. Przypomnijmy, że od czerwca Yoko Ono jest... współautorką piosenki „Imagine”.
A jednak. Yoko Ono zażądała od katowickich przedsiębiorców, by przestali używać dotychczasowego brandu – chodzi zwłaszcza o imię „John” w zestawieniu z drugim słowem, do złudzenia przypominającym nazwisko Beatlesa. Jak podkreślała, narusza to znak towarowy „John Lennon” oraz dobra osobiste najsłynniejszego z „czwórki z Liverpoolu”.
Przeciw firmie z Katowic wytoczono najcięższe działa: Yoko Ono skierowała do walki „o swoje” weterana sal sądowych, Jorisa van Manena. Pilnuje on za, bagatela, 600 euro za godzinę procesu zastrzegania marki „John Lennon” w całej Europie. Być może katowicka firma umknęłaby oczom czujnego prawnika, gdyby nie fakt, że znak towarowy „John Lemon” był zastrzeżony na poziomie unijnym już od 2014 roku. Zresztą, sztuczki z nazwiskiem artysty użył też globalny koncern Heineken, który próbował na początku dekady sprzedawać piwo o identycznej nazwie – i on jednak musiał się poddać w starciu z krewką spadkobierczynią artystyczno-biznesowej spuścizny Lennona.
A gdzie drwa rąbią, wióry lecą. Z perspektywy Yoko Ono oraz van Manena Polska to rynek niszowy, na którym nie ma wielkich pieniędzy. Dlatego impet europejskiej ofensywy skierowany jest przeciw przedsięwzięciom z Wielkiej Brytanii, Francji czy Holandii. Polacy znaleźli się na celowniku van Manena w marcu – i jak widać, długo nie walczyli. Cóż, zawsze można pójść w inne skojarzenia, automatycznie nasuwa się choćby Jack Lemon.
źródło: Dziennik Zachodni