Jak twierdzi „Gazeta Wyborcza”, która miała dotrzeć do przygotowywanych przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych propozycji, Polaków może czekać nowa, potężna reforma emerytalna. Rząd jest w tej sprawie podzielony: „za” opowiadają się wicepremierzy Mateusz Morawiecki i Jarosław Gowin, „przeciw” może być minister pracy Elżbieta Rafalska, która odcięła się od publikacji „GW”.
Program 1000+, jak pisze o analizie dziennik, to w gruncie rzeczy pięć wyszczególnionych przez ekspertów ZUS elementów. Pierwszym i kluczowym jest owe 1000 złotych – kwota brutto, którą bez względu na wszystko otrzymywałby każdy Polak, a więc element najbliższy emeryturze obywatelskiej – o której tak intensywnie debatowano jakiś czas temu. Oznaczałoby to w przybliżeniu jakieś 854 złote „na rękę” dla każdego emeryta. Pieniądze, jakieś 108 mld zł w ciągu roku, pochodziłyby zapewne z podatków – niewykluczone, że nowych.
Utrzymana zostałaby składka emerytalna, odprowadzana od umów o pracę – choć zapewne w mniejszym wymiarze: zamiast dzisiejszych 20 proc., byłoby to jakieś 5-10 proc. Trzecim filarem mogłyby być pracownicze programy emerytalne (PPE), administrowane przez przedsiębiorstwa, które przeznaczałyby część swoich pieniędzy na programy emerytalne dla pracowników, zarządzane przez prywatne fundusze emerytalne. Dodatkowo funkcjonowałyby też IKE i IKZE: Indywidualne Konta Emerytalne i Indywidualne Konta Zabezpieczenia Emerytalnego. Na te konta mają trafić pieniądze z OFE.
Wreszcie piąty filar, który brzmi jednak niemalże jak ponury żart: „zabezpieczenie oparte na silnej rodzinie lub innych indywidualnych formach oszczędzania”.
Minister Rafalska ostro odcięła się od rewelacji dziennika. – Nie trwają żadne prace nad obywatelskimi emeryturami – stwierdziła. – Moment opublikowania opartego na nieprawdziwych informacjach artykułu uważam za nieprzypadkowy. Ukazuje się on w momencie, gdy setki tysięcy ubezpieczonych, którzy od 1 października będą mogli skorzystać z prawa do emerytury w wieku 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn, podejmują decyzje o zakończeniu aktywności zawodowej. Straszenie przyszłych emerytów niższą, jednakową dla wszystkich kwotą emerytury, może wpływać na podejmowanie przez nich niekorzystnych finansowo indywidualnych decyzji – dodawała.
Innymi słowy, obietnica tysiąca złotych bez względu na wszystko może skłaniać niektórych Polaków do możliwie jak najwcześniejszego porzucenia pracy, co tłumaczyłoby kąśliwe „1000+”.
Uderzające wydaje się być podobieństwo systemu z rzekomych analiz ZUS do propozycji, jakie już kilkanaście lat temu przedstawiło Centrum im. Adama Smitha, bazując na doświadczeniach kanadyjskich i nowozelandzkich. Podobnie, jak w tamtym przypadku, chodzi o zdjęcie możliwie jak największej liczby obowiązków z barków państwa, przerzucając je na firmy i indywidualnych beneficjentów przyszłych emerytur. To pozwoliłoby znacznie okroić molocha, jakim jest ZUS i doprowadzić do sytuacji, w której Polacy zaczęliby myśleć o przyszłości znacznie bardziej zapobiegliwie.