
Reklama.
Dane NBP nie pozostawiają wątpliwości: dla zagranicznych inwestorów pierwszy pełny rok rządów PiS był okresem doskonałym – nie tylko inwestowano, ale też reinwestowano pieniądze zarobione na polskim rynku. Ba, poziom reinwestycji – oszacowany na ponad 34 mld złotych – był rekordowy.
Jeśli jednak polski rząd naszłaby ochota, żeby zaprezentować te dane jako swój sukces – w końcu był to pierwszy rok rządów PiS – eksperci wyleją mu na głowę kubeł zimnej wody. – Decyzje o inwestycjach zagranicznych zapadają zwykle z dużym, kilkuletnim wyprzedzeniem – mówi INN:Poland Jeremi Mordasewicz, ekspert Konfederacji Lewiatan. W olbrzymiej większości zatem decyzje o inwestycjach, które złożyły się na zaprezentowany przez NBP wynik, zapadły w okresie rządów poprzedniej koalicji.
Zdaniem Mordasewicza, bardziej niż polityka tego czy innego gabinetu, o inwestycji decydują realia rynkowe. – Weźmy choćby to, że przysłowiowo pracodawca musi mieć kogo postawić przy taśmie w fabryce – opowiada. – Pod tym względem, mimo że mamy w Polsce rynek pracownika, sytuacja na polskim rynku pracy jest lepsza niż w sąsiednich Czechach. Tam o pracowników jeszcze trudniej – dodaje.
Obecne władze liczą, że ten trend się utrzyma. - Inwestorzy nie tylko nie uciekną z Polski, ale pukają do nas coraz to częściej - zapewniał kilka miesięcy temu, jeszcze jako wicepremier, Mateusz Morawiecki.
Niestety, to nie dostępność siły roboczej przesądza ostatecznie o decyzji inwestora. Niestety – gdyż zdaniem Mordasewicza, decyzje gabinetu Beaty Szydło, m.in. o zniesieniu limitu składek na ZUS czy wprowadzeniu podatku handlowego, zadziałały na inwestorów odstręczająco. – Zostały bardzo źle przyjęte w środowiskach przedsiębiorców zza granicy – podkreśla Mordasewicz. W dłuższej perspektywie oznacza to jedno: popatrzmy na te dane raz jeszcze, długo takich nie zobaczymy.