O tym, że w Komisji Nadzoru Finansowego powstanie nowy departament, dedykowany branży innowacji finansowych, wiadomo już od kilku tygodni. Jednak mało kto zdaje sobie sprawę, jak wiele może zależeć od nowej jednostki organizacyjnej i jak wielkie nadzieje wiąże z nią ta branża. W grę wchodzą inwestycje liczone w setkach milionów złotych.
– Dyrektor Departamentu Fintech poszukiwany – napisał na Twitterze przewodniczący KNF, Marek Chrzanowski. – W cenie przede wszystkim kreatywność, doświadczenie i inicjatywa w działaniu – dorzucił.
KNF szuka szefa nowej jednostki organizacyjnej w drodze konkursu, a z opublikowanego przez Urząd ogłoszenia o pracę wynika, że kandydaci powinni wyróżniać się – poza standardowymi kwalifikacjami i doświadczeniem na stanowiskach kierowniczych – również znajomością nowoczesnych rozwiązań i technologii stosowanych w obszarze innowacyjnych usług finansowych, znajomością przepisów prawa dotyczących wymogów i standardów nadzorczych oraz praktyk instytucji branżowych w zakresie obejmującym zastosowanie nowoczesnych technologii cyfrowych w usługach finansowych.
Publikowane przy tej okazji dane niewiele też mówią o tym, czym dokładnie miałby się zajmować nowy departament – jego szef ma nadzorować „realizację zadań UKNF związanych z inicjowaniem i koordynacją działań mających na celu wspieranie rozwoju innowacji finansowych FinTech”. Departament ma opracowywać stanowiska nadzoru dla uczestników sektora, prowadzić dialog z podmiotami z tego sektora, czy rozwijać podstronę KNF ds. innowacji finansowych oraz działalność analityczną, monitorować zmiany przepisów prawa i innych regulacji.
Abolicja regulacyjna
Oczekiwania wobec nowej komórki idą jednak znacznie dalej niż tylko administrowanie relacjami regulatora z firmami z branży. Nie jest wielką tajemnicą, że departament powstał w sporej mierze pod presją branży bankowej, która chętnie inwestuje w innowacyjne projekty związane z finansami. Osoby znające realia funkcjonowania Komisji od podszewki sugerują też, że instytucja ta dosyć długo opierała się tym naciskom – KNF ma braki kadrowe, niektóre z postępowań i tak trwają wyjątkowo długo, więc też nie było w niej jakiegoś wielkiego entuzjazmu dla brania na barki kolejnych obowiązków.
– Rzeczywiście, wystarczy popatrzeć na to, ile miesięcy duże spółki czekają na uzyskanie jakiejś zgody tej instytucji czy choćby na zablokowany w KNF program NCBiR BRidgeAlfa. Komisja od przeszło roku nie potrafi podjąć żadnej decyzji dotyczącej alternatywnych spółek inwestycyjnych – kwituje w rozmowie z INN:Poland Krzysztof Piech, ekspert Szkoły Głównej Handlowej i prezes Instytutu Wiedzy i Innowacji.
Środowisko doskonale kojarzy KNF z tym, z czego Komisja była najlepiej znana: funkcjami nadzorczo-represyjnymi, czyli pilnowaniem porządku na rynkach finansowych. Jednak w przypadku FinTech oczekiwania idą znacznie dalej i w... odwrotną stronę. – Regulatorzy na świecie wiedzą, że aby rozwinąć innowacyjny rynek na rynkach ściśle regulowanych, trzeba pewnego rodzaju regulacje łagodzić, wręcz wprowadzić pewną abolicję regulacyjną – przekonuje Krzysztof Piech.
Mogłoby to mieć formę sandbox – czyli pewnej wyodrębnionej z całości rynku niszy, w której dla ułatwienia startu podmiotów z raczkującej branży wyłączono by działanie pewnych „hamulcowych” przepisów. Stworzenie takiego sandbox postulowali przedsiębiorcy z rynku FinTech, ale ostatecznie stanęło na znacznie okrojonej, łagodniejszej wersji – Innovation Hub.
Dziura inwestycyjna
– Potrzebne jest szersze spojrzenie. Wejście w inne obszary stosowania technologii blockchain. Samo powołanie departamentu nie załatwia problemu: że rynek funkcjonuje w oparciu o przepisy dostosowane do jakichś starych technologii – podkreśla Piech, zastrzegając, że inne kraje poprzez swoją otwartość regulacyjną już zaczynają „podbierać” część najciekawszych, powstających nad Wisłą projektów.
Stworzenie regulacyjnych „ulg” dla innowacyjnych projektów oznaczałoby również – a może przede wszystkim – napływ inwestycji. Zarówno tych publicznych, np. z programu BRidge Alfa, jak i inwestycji z funduszy. – Na rynku jest dziura inwestycyjna – podkreśla w rozmowie z INN:Poland Bartłomiej Roszkowski, założyciel ubezpieczeniowej firmy mfind. – FinTech wymaga trochę większych środków na start niż „zwykłe” start-upy, a na rynku są środki w przedziale od kilkuset tysięcy do 2-3 milionów złotych. Brakuje natomiast takich między 5 a 15 mln zł – podsumowuje.
– Od jednego z inwestorów z Chin usłyszałem, że gdyby w Polsce był sandbox, oni uruchomiliby do końca bieżącego roku 100 mln dolarów na inwestycje w polskie FinTechy – uzupełnia Piech, precyzując, że chodzi przede wszystkim o spółki blockchainowe. – To ilustruje, jak poważne środki można pozyskać. Ale do tego konieczna byłaby szeroko zakrojona aktywność KNF, współpraca z rządem – wymienia. W końcu w grę wchodziłyby wielomilionowe inwestycje, a więc również przychody podatkowe, nowe firmy, nowe miejsca pracy. Szef nowego departamentu KNF może mieć zatem na głowie znacznie więcej niż tylko „rozwijanie podstrony KNF ds. innowacji finansowych”.