Był 2014 rok. – Wybory zostały na pewno zafałszowane, w niektórych okręgach były sfałszowane – tak Ryszard Czarnecki podsumowywał jesienne wybory samorządowe. Kilka lat później kolejne rządy eksperymentują z zastosowaniem w procedurach wyborczych technologii blockchain, która miałaby definitywnie położyć kres jakimkolwiek nieprawidłowościom. O ironio, pierwsze eksperymenty kończą się falą fake news. Jednak pierwsze koty za płoty.
– Kilkakrotnie rozmawiałem z minister Anną Streżyńską, że jest możliwość stworzenia rozwiązań wyborczych opartych na blockchain – mówi INN:Poland Krzysztof Piech, ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej oraz prezes Instytutu Wiedzy i Innowacji. – Kilka razy wracaliśmy do tematu, ale za początkowym zainteresowaniem nie poszły jednak decyzje dotyczące konkretnych rozwiązań technologicznych – przyznaje.
To nie oznacza jednak, że temat trafił do szuflady. Blockchain w wyborach to wciąż temat fascynujący badaczy ze świata nauki oraz ekspertów ze środowisk, zajmujących się kryptowalutami oraz potencjalnym zastosowaniem technologii rozproszonych baz danych w administracji. Na rozwój prac nad nimi wyasygnowano nawet środki przekazane do kierowanego przez Piecha Polskiego Akceleratora Blockchain. – Jesteśmy w trakcie wyłaniania zespołu, który podjąłby się takiego projektu, chodzi o system do głosowań do zastosowania na poziomie gmin – informuje nas ekspert. I choć o niczym to nie przesądza, to jest krokiem w kierunku, w którym zaczyna iść cały świat.
"Pierwsze wybory oparte na blockchain"
„Sierra Leone właśnie przeprowadziło pierwsze, oparte na blockchain wybory na świecie” – takim nagłówkiem podsumowywał kilka dni temu wydarzenia w Afryce branżowy portal TechCrunch. Niestety, doniesienia z Czarnego Lądu okazały się typowymi wieściami z Radia Erewań. Do zamieszania przyczynił się najprawdopodobniej szef szwajcarskiego start-upu Agora, Leonardo Gammar, który postanowił przetestować w Sierra Leone opracowane przez swoją firmę rozwiązanie.
– Szczerze mówiąc, miałem wiele szczęścia spotkać tam ludzi z Narodowej Komisji Wyborczej, którzy nie wiedzieli zbyt wiele o blockchainie, ale mieli na tyle otwarte umysły, żeby zrozumieć, jak działają rozproszone bazy danych, i szybko pojąć, jaka jest różnica między maszynami do głosowania, scentralizowanymi systemami głosowań, a decentralizacją. Jak decentralizacja i rozproszenie mogą stanowić fundament bezpieczeństwa głosowania i zaufania. Zajęło nam zatem trochę czasu przedyskutowanie, co możemy razem zrobić – opowiadał Gammar w wywiadzie dla Sputnik News.
Problem w tym, że robienie czegoś „razem” miało bardzo okrojoną formę. Ze słów Gammara wynikało, że Agora chce namówić wyborców, by pokazywali swoje dowody tożsamości do niewielkich urządzeń lub obiektywu kamerki i w zamian otrzymywali elektroniczny, zaszyfrowany klucz. Przypisany każdemu wyborcy klucz mógłby posłużyć do głosowania na własnym lub cudzym telefonie, wyposażonym w komputery czy tablety punkcie do głosowania czy dowolnej kafejce internetowej. Według Gammara, system mógłby pozwalać nawet na... zmianę zdania: póki trwa głosowanie, wyborca mógłby dowolnie przerzucać swój głos z jednego na drugiego kandydata.
Jak twierdzą dziś media z Czarnego Lądu, przedstawiciele Gammara pojawili się w 250 komisjach wyborczych (na ponad 11 tysięcy). „Agora opublikowała wyniki swojego eksperymentu mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Komisja Wyborcza opublikowała wyniki z 25 proc. oddanych głosów” – pisał portal Sierraexpressmedia.com. Najszybciej wyniki podawała lokalna stacja radiowa IRN Sierra Leone, która zawdzięczała je ankietom prowadzonym przed lokalami wyborczymi.
Rozproszona baza danych
– Kiedy rozmawialiśmy na temat wiele miesięcy temu, wydawało się, że chodzi o zupełny eksperyment. Dziś w Sierra Leone czy Rosji widać, że świat idzie w tym kierunku – podkreśla Krzysztof Piech. – Każdy system informatyczny można próbować zaburzyć czy zafałszować. Ale w przypadku dobrze skonstruowanego blockchaina takich problemów nie ma. Co w sytuacjach takich, jak wybory, jest bardzo istotne – dorzuca.
Rzeczywiście, w końcu na blockchain oparty jest choćby bitcoin, w którego potęgę wierzą dziś setki tysięcy mniejszych i większych inwestorów. Laikowi trudno przejrzyście wyjaśnić, czym jest ta technologia – chodzi jednak o bazę danych, która jest rozproszona po całej sieci komputerów, a nie jest przechowywana w jednym miejscu, na jednym komputerze. To, w połączeniu z użyciem szyfrującego algorytmu kryptograficznego, właściwego danej bazie, filar bezpieczeństwa systemu. W przypadku bitcoina baza jest rejestrem transakcji autoryzowanych wspomnianym kluczem, który zapewnia też użytkownikom anonimowość. Sam rejestr pozostaje jednak jawny.
Innymi słowy, użytkownik pozostaje anonimowy, ale jego transakcja/głos pozostają jawne. Ze względu na rozproszenie bazy nie da się zhakować, nie grożą jej też żadne awarie systemów informatycznych. Wyborca może głosować z dowolnego miejsca, w którym uzyska dostęp do sieci, praktycznie z każdego urządzenia, mającego charakter komputera – co eliminuje ryzyko wymuszania głosów, dosypywania ich do urn, tworzenia fałszywych tożsamości itp.
Rosja wdraża blockchain
Trudno się zatem dziwić, że blockchain staje nośnym politycznie hasłem. – To nie wymagałoby wiele wysiłku – zachęcał choćby jeden z menedżerów rosyjskiego Sbierbanku, Andrey Hlyzow, ostatniej jesieni. – Wystarczyłoby dostarczyć ludziom dostępu do kryptografii, operatorami systemu mogłyby być okręgi wyborcze lub partie polityczne – dodawał. Pomysł chwycił, przynajmniej w Moskwie, w której funkcjonuje program Active Citizen, dotychczas służący do głosowania w sprawach lokalnych, jak kolor siedzisk na stadionie Łużniki.
– Od czasu do czasu słyszeliśmy, że nie wszystkie oddane głosy były godne zaufania – mówił Andrej Biełozerov, odpowiedzialny w moskiewskim ratuszu za Active Citizen. – Więc zdecydowaliśmy się użyć blockchain przy projekcie Active Citizen, jako platformie elektronicznego zaufania. Idea polega na tym, by wszystkie głosy były kodowane za pomocą blockchain, by każdy mógł połączyć się z siecią i sprawdzić, jak przebiega proces głosowania – opowiadał.
Blockchain miał się też odcisnąć na ostatnich, niedzielnych wyborach prezydenckich. Zapleczem technologicznym miała być platforma blockchainowa Verifier – służąca do przechowywania, duplikowania oraz potwierdzania zapisywanych danych w lokali wyborczych, a także zdjęć protokołów wyborczych.
Bruksela i Waszyngton chcą e-głosowań
Na Zachodzie trend jest równie silny. – Agendy rządowe wszystkich szczebli powinny rozważyć i przetestować nowe zastosowania tej technologii, która mogłaby zapewnić większą wydajność wypełniania ich funkcji – zarekomendował blockchain zaledwie kilka dni temu amerykański Kongres. – Technologia ta ma potencjał, by wesprzeć efektywniejsze i bezpieczniejsze funkcjonowanie gospodarki – dorzucali amerykańscy politycy, wyliczając m.in. ograniczenie biurokracji oraz zapobieganie popełnianiu błędów.
Miłośnicy nowych rozwiązań są też w Unii Europejskiej. – E-głosowania od początku tego stulecia są uważane za obiecującą i nieuniknioną przyszłość. Mogłyby przyspieszyć, uprościć i zredukować koszty głosowań. Mogłyby nawet prowadzić do wyższej frekwencji w głosowaniach, a zatem tworzenia silniejszych demokracji – przekonują analitycy z Brukseli w jednym z materiałów przeznaczonych dla Parlamentu Europejskiego. W grę mogłoby wchodzić użycie internetu, ale i specjalnie do głosowań zaprojektowanych sieci; wyborcy mogliby oddawać głos bez nadzoru i poza punktem wyborczym, używając telefonu lub komputera.
– Zwykle głosy są zapisywane, gromadzone, liczone i sprawdzane przez władzę centralną – podkreślają eksperci. – E-głosowanie oparte na blockchainie (BEV) pozwala wyborcom wykonać te czynności samemu, poprzez zachowanie kopii oddanego głosu. Nie da się zmanipulować wyniku głosowania, bo natychmiast widać, że jakiś ogłoszony przez władzę wynik różni się od tego zapisanego w sieci blockchain. Nie da się dosypać głosów, bo niepewne ich źródło będzie od razu widoczne – dodają. Kwestią czasu pozostaje, kiedy Polacy zażądają systemu wyborczego, mającego wszystkie te zalety.