Przyjechali do Polski, by zarobić. Część z nich nie może teraz zrozumieć, dlaczego ktoś postanowił odgórnie nakazać zamykanie sklepów w niedziele, pozbawiając ich w ten sposób szansy za zarobek. Ukraińcy chwycili za telefony i zaczęli wydzwaniać po pośrednikach pracy.
W ostatnim czasie branża handlowa dosłownie rzuciła się na pracowników ze Wschodu. Tylko w 2017 roku jej przedstawiciele złożyli aż 63 tys. zaświadczeń o zamiarze powierzenia pracy Ukraińcom – prawie 30 proc. więcej niż rok wcześniej. W efekcie zaczęło dochodzić do sytuacji kuriozalnych z punktu widzenia klientów – w jednej z Biedronek w miejscowości Banino pewien mężczyzna skarżył się, że na sali zastał 5 osób, z czego żadna nie była w stanie porozumiewać się po polsku.
Ukraińcy szukają pracy
Praca w sklepach od początku nie była jednak dla naszych sąsiadów jakimś wyjątkowo lukratywnym biznesem. Podczas gdy budowlańcy mogą liczyć na stawki w granicach 20 zł za godzinę na rękę, płace wciąż pozostają na stosunkowo niskim poziomie. 4 tys. brutto, jakimi kusi Lidl, można dostać dopiero mając na koncie przepracowane co najmniej 2 lata. A to przecież szczyt możliwości, zarobki w małych, często franczyzowych sklepikach są zdecydowanie niższe. Dlatego, podczas gdy polscy pracownicy narzekają, że chętnie by sobie poodpoczywali, ale pracodawcy rzucają im kłody pod nogi, Ukraińcy szukają dodatkowych źródeł zarobku.
– Dziennie dostaję co najmniej kilka telefonów – opowiada nam Taras, Ukrainiec, który zajmuje się w Polsce pośrednictwem pracy. – Moi rodacy przyjechali do Polski pracować, przymusowe przerwy ich nie interesują – dorzuca. Kto tak uporczywie wydzwania? Ano kasjerzy i kasjerki, którzy zostali bez zajęcia w ostatni dzień tygodnia. Starają się więc załatwić sobie dodatkowe fuchy, a o takie dzisiaj w Polsce nietrudno. Przedsiębiorcy zawsze chętnie przyjmą przecież dodatkową parę rąk na budowie, przy remoncie, tak samo, jak nie pogardzą kolejną sprzątaczką.
"Nastawiają się nawet na 12 godzin dziennie"
– O takim przypadku jeszcze nie słyszałem – zastrzega w rozmowie z INN:Poland Daniel Dziewit, twórca portalu „Praca dla Ukrainy”. Szybko dodaje jednak, że pęd Ukraińców do pracy wcale go nie dziwi. Ukraińcy szukają pracodawców, którzy zapewnią im odpowiednią liczbę godzin, liczy się każde dodatkowe 60 minut. Standardowy wymiar czasu pracy to często dla nich zbyt mało, nastawiają się nawet na 12 godzin dziennie – opowiada.
I zauważa, że w przeciwieństwie do Polaków, naszych wschodnim sąsiadom święta w pracy nie przeszkadzają. – W najbliższą niedzielę (8 kwietnia – przyp. red.) kościół prawosławny obchodzi Wielkanoc. Podejrzewam, że Ukraińcom nie przyjdzie do głowy tłumaczyć się pracodawcom, że mają święta i zostają w domach. Oni dzień święty święcą, wystarczy spojrzeć na pełne ludzi warszawskie cerkwie, ale poza tym chodzą też do pracy – mówi Dziewit.
Trudno im się zresztą dziwić. Motywacjom Ukraińców do pracy w Polsce przyjrzał się niedawno WorkService. I wszystko stało się jakby jaśniejsze. Prawie trzech na czterech Ukraińców nie myśli o pozostaniu w Polsce na stałe, a 40 proc. z nich wysyła część zaoszczędzonych pieniędzy do kraju. Przepisy sprawiają również, że siedzą nad Wisłą dość krótko – zazwyczaj od 1 do 3 miesięcy.
To sprawia, że nastawieni są na szybkie zarabianie pieniędzy, które ma się nijak do przymusowej niedzielnej bezczynności. Sam mam wśród znajomych kilka osób z Ukrainy. Nie wszyscy są lub byli polskimi studentami, część z nich pracuje w Polsce na najniższych stanowiskach. Myślą o pozostaniu w Polsce na stałe i od pierwszego dnia starają się osiągnąć finansową niezależność, odkładają na własne mieszkanie czy samochód.
Inna sprawa, że nie wszystkim wizja zarabiania w złotówkach zamiast w hrywnach przesłania konieczność wypoczynku. – Dzisiaj w Polsze Wielka Niedziela. Poljaki nie pracują, to my przecież też nie będziemy – tłumaczył mi niedawno jeden z moich ukraińskich znajomych. No, ale on akurat budowanie względnego dobrobytu rozłożył sobie na lata.