To było gastronomiczne wydarzenie roku. Wielka impreza przy grillu w stylu slow food w amerykańskim Kongresie. Daniem głównym był szef Facebooka Mark Zuckerberg upieczony na chrupko. Padło nawet hasło o płatnym Facebooku. I wiecie co? Jesteśmy fatalnymi księgowymi. Wszyscy, jak jeden mąż, bo to Facebook powinien płacić nam, nie my jemu.
Żebyśmy mieli jasność. Nikt nie wprowadza płatnego Facebooka. Ale gdy się doda dwa do dwóch, coś może być na rzeczy. Sprawę wywołał senator Orrin Hatch z Utah podczas przesłuchania Zuckerberga przed Kongresem.
- OH: Powiedziałeś wtedy, [nawiązanie do spotkania obu panów z 2010 r. - red.] że Facebook zawsze będzie darmowy. Czy to wciąż jest twój cel?
- MZ: Tak, senatorze. Zawsze będzie wersja Facebooka, która jest darmowa [...]
I tyle, koniec. Zuckerberg dodał jeszcze wyświechtane formułki o połączeniu świata, ale nie pogłębiał tej konkretnej wypowiedzi, choć w obecnej aferze już sam pomysł wydaje się ciekawy.
Kilka dni wcześniej najważniejsza kobieta w Facebooku - Sheryl Sandberg, wspomniała o ewentualności wprowadzenia płatnego narzędzia, które pozwoliłoby wypisać się z targetowanych reklam na FB. Dodając naturalnie, że mówi w kategoriach hipotetycznych.
Wirtualny Fort Knox
Grill w Kongresie zakończył się symbolicznym zwycięstwem polityków. Takie można by odnieść wrażenie z przekazów medialnych, a umówmy się - Zuck i spółka nie mają ostatnio dobrej prasy, nie tylko przez Cambridge Analytica.
Ale to złudne wrażenie, bo Zuckerberg, mimo nerwowych momentów, był przygotowany, odpowiadał wymijająco, nie podkładał się. Tymczasem przepytywali go weterani, często nie do końca rozumiejący cyfrową rzeczywistość.
Do czego zmierzam? Że ten grill to była pokazówka, potrzebny był winny w pokutnym worku. W końcu nikt w Kongresie nie obruszył się na wieść sprzed kilku lat, że Facebook gromadzi dane Europejczyków (także tych, którzy nigdy nie mieli konta i na innych stronach poza samym FB). Ale teraz mówimy o manipulacjach i wpływaniu na polityczne wybory bez jakiejkolwiek politycznej kontroli. A politycy, choć na ogół od manipulacji nie stronią, to nie lubią braku kontroli nad manipulowaniem.
Ale to się powtórzy. W ten czy inny sposób. Powtórzy, bo Facebook to zasadniczo wirtualny Fort Knox. Tak długo, jak jego bogactwo będzie wpływać na wyobraźnię, tak długo ktoś mniej lub bardziej będzie chciał tego bogactwa uszczknąć.
Jednak pomysł płatnego Facebooka mocno do mnie przemawia. Zdecydowałbym się na to. Mimo relatywnie młodego wieku, moje poglądy na prywatność w sieci stawiają mnie w szeregu z dinozaurami, skazanymi na wymarcie. Jeśli mam przestać być produktem, a Facebook będzie gromadził mniej danych, super. Piszę mniej, bo - płatny czy nie - nie wierzę, by firma wyrosła na danych, nagle ten strumień odcięła. Tacy jak ja wciąż muszą się gimnastykować (i płacić dodatkowo) za VPN inne narzędzia, które choć trochę anonimizują ruch - nie tylko Facebook gromadzi dane.
Zapłaciłbym raczej za swobodę (w pewnych granicach). To zamierzona gra słów, bo przekroczyliśmy już punkt, w którym z Facebookiem można się bezboleśnie pożegnać. Wszedł w zbyt wiele sfer.
Płatny Facebook? Kupuję to!
Uśredniając, na takim małym żuczku jak ja, Facebook kwartalnie generuje niespełna 9 dol. przychodu. Gdybym mieszkał w USA lub Kanadzie, byłoby to prawie 27 dol. Pamiętajmy, że Facebook mógł zarobić na sprzedaży informacji o tym, że niedawno szukałem nowego routera. Ale Facebook zna mnie od 2011 r., kontekst zachowań, preferencje, to, czego szukałem, a co może mi się przydać. Trudniej być odpornym na kompulsywne zakupy w sieci.
A bieżące zarobki to jedno. Kapitalizacja rynkowa Facebooka to jakieś 470 mld dol. Nie dlatego, że ten Fort Knox jest obiektywnie tyle warty, lecz dlatego, że rynek tak myśli. Może jest warty mniej, a może - zważając na ostatnią aferę - nawet więcej.
Bo zastanówmy się chwilę. Facebook jest za darmo, co nasze mózgi przekładają na dobry interes, jak za wirtualne miejsce spotkań. To, jak to miejsce spotkań w praktyce wygląda, pozostawiam do indywidualnej oceny.
Prawdziwym opus magnum Facebooka był nie sam serwis, bo ten pomysł nie był nowy, a umiejętność przekonania ludzi, by dali tak wiele za tak niewiele. Gros kosztów uzyskania przychodu związany jest z marketingiem i R&D, nie utrzymaniem jako takim. Facebook jest firmą arbitrażową w ekonomicznym, nie prawnym sensie. W uproszczeniu generuje ogromne zyski i przychody z minimalnym (jeśli jakimkolwiek) ryzykiem straty. Wszystko to na bazie informacji, jakie sami mu dostarczamy, świadomie lub nie. Biorąc to pod uwagę, Facebook powinien płacić nam, nie na odwrót.
A cały ten tekst dotyczy ewentualnej płatności Facebookowi. Może i jestem bałwanem, bo chcę płacić za kontrolę nad tym co widzę i jak widzę, gdy nie wiem nawet, czy ta kontrola nie byłaby iluzoryczna. Za miejsce, gdzie nie będę widział reklam, gdzie każdy mój ruch nie będzie rejestrowany, gdy jak raz ustawię, że nie chcę widzieć zdjęć czyichś posiłków i śmiesznych kotków, to diabli tych ustawień nie wezmą po tym, jak ktoś w Facebooku testując coś, na nie wiadomo jakiej testowej grupie, uzna, że wszyscy tego chcą.
Z drugiej strony, od mediów społecznościowych oczekujemy pewnej dojrzałości, a dojrzałość często jest tożsama z abonamentem. Gdy byłem mały, bałwanami nazywało się tych, którzy kupili płytę CD z muzyką za 50 zł, zamiast za 5 zł poprosić kumpla, by ją pobrał z sieci i wypalił. Dziś nikt normalny nie nazwałby płatnego abonenta Spotify czy Tidala bałwanem. Rynek muzyczny, mocno zdemolowany przez internet, dojrzał, zbiera się do kupy. Tego samego oczekiwałbym od mediów społecznościowych. Wiem, oczekuję utopii.