
Reklama.
Na początek garść faktów. Wczorajszego wieczora Mark Zuckerberg na przeszło pięć godzin pojawił się w Senacie, gdzie został przesłuchany przez wyjątkowo liczną – aż 44-osobową – grupę senatorów. W historii Senatu trudno odnaleźć inne śledztwo, w którym chciałoby wziąć udział tylu polityków, zadając pytania w swoim, i wyborców, imieniu. Z jednej strony to jasno ilustruje, że skandal wokół wyciekania danych do firm takich, jak Cambridge Analytica, trafił Amerykanom do serca, z drugiej – trudno o lepszy dowód, jak chętnie senatorzy chcą zbić na każdej politycznej awanturze polityczne punkty, choć nie wiedzą dokładnie, o co chodzi.
Jaka jest konkurencja dla Facebooka?
33-letni Zuckerberg, ze zwyczajowym wyrazem twarzy posmutniałego nastolatka, wydawał się zapewne łatwym celem. Wyjątkowo pozbył się szarego t-shirta na rzecz garnituru, na każdym kroku podkreślał skruchę firmy za dotychczasową „gospodarkę danymi” i chyba rzeczywiście próbował udzielać odpowiedzi na zadawane pytania.
33-letni Zuckerberg, ze zwyczajowym wyrazem twarzy posmutniałego nastolatka, wydawał się zapewne łatwym celem. Wyjątkowo pozbył się szarego t-shirta na rzecz garnituru, na każdym kroku podkreślał skruchę firmy za dotychczasową „gospodarkę danymi” i chyba rzeczywiście próbował udzielać odpowiedzi na zadawane pytania.
Problem w tym, że zawiedli pytający. – Jak kupuję forda i on źle działa, i mnie się to nie podoba, mogę kupić chevroleta – dowodził republikański senator Lindsey Graham, skądinąd weteran amerykańskiej polityki. – A jak jestem niezadowolony z Facebooka, to jaki jest porównywalny produkt, na który się mogę zapisać? – dopytywał. W odpowiedzi Zuckerberg wdał się w wywód dotyczący tego, że portali społecznościowych jest wiele, choć Facebook odróżnia od nich zestaw wyjątkowych funkcjonalności. – Ale ja nie o to pytam – przerywał Graham. – Pytam o realną konkurencję. Koncerny motoryzacyjne mają wielu rywali, jak zrobią złe auto. Ludzie mogą go nie kupować, a kupić sobie inne. Jest jakaś alternatywa dla Facebooka w sektorze prywatnym?
Próba uderzenia w Facebooka na bazie prawa antymonopolowego jest równie adekwatna, jak strzelanie do jumbo jeta ze sztucera. „Zuckerberg powinien być przesłuchiwany przez ludzi, którzy prowadzą senatorom konta na Facebooku” – drwił jeden z serwisów informacyjnych za Atlantykiem. Ale wywody Grahama były jedynie początkiem serii absurdów. Senatorowie z pewnym zdumieniem dowiedzieli się, że Facebook nie jest usługą darmową (podobnie jak Google) i żyje z reklam, a żeby reklamy były możliwie najskuteczniejsze, zbiera dane o użytkownikach.
Ba, senatorowie dowiedzieli się, że w ustawieniach zakładanego przez każdego użytkownika profilu znajdują się opcje pozwalające odciąć Facebookowi dostęp do wybranych danych. „Zuckerberg spędził absurdalną ilość czasu, próbując wyjaśnić senatorom, jak działa internet” – podsumował portal The Week (i wcale nie był to żart).
Czy Facebook podsłuchuje nasze rozmowy?
Jedyne chyba, rzeczywiście pożyteczne, momenty przesłuchania to pytanie o to, czy Facebook zawdzięcza swoją skuteczność w adresowaniu reklam podsłuchiwaniu prowadzonych przez użytkowników rozmów telefonicznych (a więc używając mikrofonów np. w naszych smartfonach). Zuckerberg kategorycznie i jednoznacznie zaprzeczył. Drugi moment to odpowiedź o pytanie dotyczące kontroli pojawiającego się w portalu kontentu – a zatem działalności trolli, fake news itp. – tu Zuckerberg zapowiedział, że chcąc rozwiązać problem z zalewającą portal propagandą polityczną i działaniami (rzeczywistymi lub wyimaginowanymi) trolli, będzie w przyszłości sięgać po sztuczną inteligencję. Co, skądinąd, oznacza zapewne nowe kłopoty z interpretacją postów, haseł politycznych i marketingowych.
Jedyne chyba, rzeczywiście pożyteczne, momenty przesłuchania to pytanie o to, czy Facebook zawdzięcza swoją skuteczność w adresowaniu reklam podsłuchiwaniu prowadzonych przez użytkowników rozmów telefonicznych (a więc używając mikrofonów np. w naszych smartfonach). Zuckerberg kategorycznie i jednoznacznie zaprzeczył. Drugi moment to odpowiedź o pytanie dotyczące kontroli pojawiającego się w portalu kontentu – a zatem działalności trolli, fake news itp. – tu Zuckerberg zapowiedział, że chcąc rozwiązać problem z zalewającą portal propagandą polityczną i działaniami (rzeczywistymi lub wyimaginowanymi) trolli, będzie w przyszłości sięgać po sztuczną inteligencję. Co, skądinąd, oznacza zapewne nowe kłopoty z interpretacją postów, haseł politycznych i marketingowych.
„Ta twarz, gdy chciałeś oceniać dziewczyny po wyglądzie, a kończysz, instalując faszystowski rząd w najpotężniejszym państwie świata” – tak, memami, witali poszczególne sekwencje przesłuchań internauci. „Panie Zuckerberg, z magazynu, który właśnie otworzyłem, wypadła mi dyskietka z 30 godzinami czegoś, co się nazywa America On Line. Czy to jest to samo, co Facebook?” – czytamy podpis innego mema, z udziałem senatora Chucka Grassley'a. I jeszcze to: „The Social Network 2: Tym razem to sprawa osobista” albo zdjęcie ze szklanką wody w dłoni i podpisem „Ludzie piją wodę. To normalne”, będące próbą oddania tłumaczeń Zukcerberga na Kapitolu.
W sumie trudno się dziwić, że założyciel Facebooka wyszedł z przesłuchania obronną ręką: notowania akcji firmy podskoczyły o ponad 4 proc. i wczorajszy dzień uznano na NYSE za najlepszy dla Facebooka od dwóch lat. Senatorowie udowodnili, że internet, zachowania ludzkie w sieci, kulturę portali społecznościowych rozumieją co najwyżej instynktownie i próbując przenosić schematy z klasycznej gospodarki w skali 1:1. Biorąc pod uwagę, jak wiele złego (i dobrego) można dziś zrobić, manipulując mechanizmami rządzącymi siecią i rozpowszechnianiem w niej informacji, ta nonszalancja w podejściu do tematu jest niebywale niepokojąca.