Piloci pracujący dla LOT-u przymierzają się do exodusu. Podczas gdy nad największym polskim przewoźnikiem wisi groźba strajku, pomocną dłoń do jego pracowników wyciągnęła linia Air Baltic. Łotysze szukają 100 osób i gwarantują im pracę na etat.
LOT może być kolejną linią lotniczą, która boleśnie przejedzie się na „optymalizacji kosztów”. W ubiegłym roku przez wypychanie pracowników na samozatrudnienie doszło do protestu w Ryanairze. Piloci narzekali, że są „eksploatowani jak kierowcy tirów”, nie przysługują im urlopy ani zwolnienia ze względu na chorobę. Jak się skończyło, wszyscy pamiętamy. Pracownicy zaczęli masowo uciekać do konkurencyjnego Norwegiana, a Ryanair odwołał około 20 tys. lotów.
Groźba strajku
Podobny scenariusz grozi dzisiaj LOT-owi. Piloci i personel pokładowy mają do 21 kwietnia rozstrzygnąć, czy zdecydują się na strajk (wśród ich postulatów jest m.in. powrót płac do tych z 2010 roku, które były...wyższe niż obecne). Być może decyzja okaże się jednak bez znaczenia, bo wcześniej część z nich może skusić się na propozycję linii Air Baltica –donosi „Gazeta Wyborcza”.
Łotewski przewoźnik szuka 100 pilotów. Gwarantuje im zatrudnienie na etat, a to dla pilotów LOT-u latających na krajowych połączeniach podobno dość drażliwy temat. Piloci narzekają, że decydują się latać nawet gdy są chorzy, by nie tracić pieniędzy. Bo choć zwolnienia lekarskie są akceptowane, to „nieobecność nie jest mile widziana”, jak pisze GW.
Punktem zapalnym ma być również system wynagradzania, który obejmuje tylko wylatane godziny. A w przypadku połączeń krajowych więcej czasu niż sam lot zajmuje przecież oczekiwanie na lotnisku i dojazdy do pracy. Na samozatrudnieniu jest dzisiaj ok. 200 z 500 pilotów. Co na to LOT? Firma zapewnia, że prowadzi dialog z pracownikami i uwzględnia ich uwagi.
Skala działania obu przewoźników jest na dzień dzisiejszy nieporównywalna. LOT w 2017 roku przewiózł 6,8 mln pasażerów, w tym samym czasie Air Baltic miał około 2,5 mln klientów.