
Reklama.
– Wkrótce moje dziecko wyrośnie z zamówionych ubranek – cytuje agencja Bloomberg ironiczną skargę jednej z klientek H&M, która zamówiła produkty dziecięce „26 dni temu” i do dzisiaj na nie czeka. – Zanim dostanę towar, zdąży wyjść z mody – narzeka inna. – Wasza witryna internetowa informuje, że dostawa trwa 5-7 dni. Skoro ta informacja jest błędna, to może ją zmieńcie, żeby klienci wiedzieli, ile przyjdzie czekać, zamiast wprowadzać ich w błąd – rzeczowo klaruje kolejna komentująca osoba.
Rzeczywiście, problem istnieje – przyznaje firma. Dotyczy przede wszystkim tych klientów w Europie, którzy zaopatrywani są z centrum dystrybucyjnego w szwedzkim Boras. Trwają tam prace budowlane, które mają wpływać na opóźnienia. – Centrum w Boras odpowiada za około 7 procent sprzedaży online oraz w tradycyjnych sklepach – informuje rzeczniczka z centrali firmy, Katarina Gustafsson. – Mamy nadzieję, że nasi klienci to zrozumieją. Żałujemy wszystkich niedogodności, jakie są z tym związane – dorzuca.
INN:Poland poprosiło polski oddział firmy o komentarz, jak prace w Boras wpływają na dostawy na polski rynek. W chwili publikacji tego tekstu jeszcze nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Niewątpliwie, kłopoty z dystrybucją, które skutkowały zalewem kąśliwych komentarzy na profilach firmy na Facebooku, odbiją się też na wynikach giganta. W ostatnich miesiącach po raz pierwszy od lat H&M ujawniło swoje dane finansowe dotyczące handlu online – i wypadły one wyjątkowo blado. Analizy, jakie pojawiły się w największych dziennikach finansowych, skupiają się na tym, że H&M straciło pozycje lidera branży na rzecz Inditeksu – hiszpańskiego właściciela m.in. marki Zara – co było skutkiem przede wszystkim przegapienia „internetowej rewolucji”.
Firma stara się nadgonić stracony czas i m.in. obniżyć wspomniany czas dostawy poniżej 5 dni, czego efektem są prace w Boras. Paradoksalnie, w tej chwili osiągnęła jednak efekt odwrotny.