Premier Mateusz Morawiecki podczas wizyty w Zakładach Hipolita Cegielskiego
Premier Mateusz Morawiecki podczas wizyty w Zakładach Hipolita Cegielskiego Łukasz Cynalewski/Agencja Gazeta
Reklama.
Dlaczego „tak zwany”? To wyjaśnimy za chwilę. Na razie odnotujmy tylko, że w trakcie kampanii wyborczej Beata Szydło obiecywała, że nie zamierza obiecywać wyborcom ani zielonej wyspy, ani drugiej Irlandii. – Ale deklaruję, że będę ciężko pracować, żeby państwo działało sprawnie, żeby obywatele byli słuchani, żeby Polacy więcej zarabiali, żebyśmy wszyscy mogli żyć godnie – oznajmiła była premier. – Praca, a nie obietnice – dodała.
I rzeczywiście – żadnego z tych haseł PiS nie podnosi. Nie musi też na każdym kroku opowiadać o rynku pracownika. To partia zostawiła minister pracy Elżbiecie Rafalskiej, która frazę „nie ma najmniejszej wątpliwości, że mamy rynek pracownika” ma opanowaną niemal jak nie przymierzając Kato Starszy formułkę o zburzeniu Kartaginy. Inna sprawa, że szefowa resortu pracy nie musi się jakoś bardzo wysilać. Dobrą robotę PiS-owi robi część ekspertów, która gotowa jest znaleźć dominację pracownika na rynku pracy nawet w podwyżce pensji kasjera o 200 zł.
Mit rynku pracownika
Problem w tym, że jedna i druga koncepcja jest palcem na wodzie pisana. Mit „zielonej wyspy” upadł ostatecznie, gdy GUS zrewidował swoje dane i ogłosił, że na przełomie 2012 i 2013 roku wpadliśmy jednak w recesję. Już wcześniej rząd był jednak krytykowany m.in. za galopujący poziom zadłużenia kraju. Podobnie rzecz ma się z rynkiem pracownika.
logo
– Patrzcie wszędzie dokoła kryzys, tylko Polska przechodzi go suchą stopą – triumfowali politycy Platformy. Bartosz Bobkowski/Agencja Gazeta
Bunt przeciwko lansowaniu koncepcji według której polscy pracownicy mogą dyktować warunki swoim przełożonym uwidocznił się szczególnie w ubiegłym roku – na przestrzeni miesięcy w księgarniach pojawiły się dwie książki – „To nie jest kraj dla pracowników” Rafała Wosia i „Zawód. Opowieści o pracy w Polsce. To o nas” Kamila Fejfera. Ten drugi tłumaczył nam zresztą: „rynek pracownika to ściema. Próbowałem znaleźć w literaturze fachowej jego definicję. Może źle szukałem, ale nic na ten temat nie znalazłem. To rodzaj konstrukcji ideologicznej”.
Rzeczywiście. Rynek pracy ogranicza się dzisiaj de facto do dwóch branż – budownictwa i IT. Większość programistów żyje dzisiaj w Polsce, jak pączki w maśle,czasami nie opłaca im się już nawet migrować do Doliny Krzemowej. W budowlance parcie na pracownika doszło już natomiast do etapu, w którym pracodawcy muszą podbierać sobie pracowników bezpośrednio z placów budowy, kusząc ich przy tym wyższą stawką godzinową.
Ile naprawdę zarabiają Polacy?
Kiedy wyjrzymy jednak poza ten wąski wycinek rynku pracy, robi się już zdecydowanie mniej ciekawie. Słynni kasjerzy, o których zarobkach wśród ludu krążą już legendy, zarabiają podobno 4 tys. miesięcznie. W rzeczywistości taką pensję proponuje tylko jedna firma w Polsce i to pracownikom z dwuletnim doświadczeniem. Aha – i to kwota brutto, nie netto. Nie przeszkadza to jednak pozostałym zawodom odwoływać się do ich wynagrodzeń w trakcie negocjacji płacowych – najnowsza mediana opublikowana przez GUS to wszak 2,5 tys. zł na rękę, czyli nieco mniej niż w przypadku co lepiej zarabiających pracowników dyskontów.
W teoretycznie lepiej opłacanych zawodach również nie jest różowo. Banki co prawda zaczęły podnosić pensje („Puls Biznesu” pisał, że  ING Bank Śląski w niektórych przypadkach podniósł płace nawet o 50 procent, co doprowadziło do tego, że najniższa płaca w banku wzrosła do 4 tys. brutto, czyli około 2850 zł netto), ale Polacy z pracy i tak odchodzą. Wybierają jeszcze gorzej opłacane prace, w których nie ma tak dużej presji na wyniki.
logo
123rf.com/goodluz/zdjęcie seryjne
Osoby optujące za tym, że rynek pracownika jednak w Polsce istnieje często powołują się jednak na braki kadrowe w firmach działających nad Wisłą. W takiej branży transportowej, zdaniem PwC, brakuje np. 100 tys. kierowców. To jeszcze większa luka niż w IT. Wydawałoby się więc, że płace będą iść w górę jak szalone. Błąd.
Eldorado dla kierowców?
– Koło Białej Podlaskiej nie ma alternatywnej pracy dla kierowcy, która pozwoliłaby zarobić przynajmniej 3-4 tys. zł na rękę i utrzymać rodzinę – tłumaczył naTemat Henryk Marek – 61-letni kierowca-weteran. Związkowcy zauważają też, że standardem w branży jest obcinanie wypłat pod pretekstem nadmiernego zużycia paliwa. Na internetowych forach furorę robią zresztą tematy typu: „firmy, które nie płacą w terminie”, a nie „wymarzeni pracodawcy – zobacz, gdzie aplikować”. Znamienne. Według raportu płacowego Sedlak&Sedlak miesięczne wynagrodzenie kierowcy tira to od 2150 do 3960 złotych brutto.
Wracając jednak do samych zarobków - Eurostat policzył niedawno, że gorzej od Polaków zarabiają tylko obywatele państw na rubieżach Unii Europejskiej – Bułgarii i Rumunii. 27 zł/h wobec średniej unijnej – 97 złotych). W naszych warunkach komfort pracowników polega więc głównie na tym, że dzisiaj tylko na 1 na 8 z nich obawia się zwolnienia. Od drżenia o posadę do dyktowania warunków droga jest jednak cała przepaść.