Pamiętacie jeszcze uśmiechniętego Donalda Tuska na tle pokolorowanej na czerwono mapy Europy? Polska była na niej jedynym zielonym punktem. – Patrzcie, wszędzie dokoła kryzys, tylko Polska przechodzi go suchą stopą – triumfowali politycy Platformy. Jak się skończyło, wszyscy pamiętamy – mit „zielonej wyspy” zaczął sypać się jak domek z kart, gdy Polacy uznali, że rachityczny wzrost gospodarczy nijak ma się do warunków ich życia. PiS musiał odwołać się więc do innej koncepcji. Jak znalazł pasował tutaj tzw. „rynek pracownika”.
Dlaczego „tak zwany”? To wyjaśnimy za chwilę. Na razie odnotujmy tylko, że w trakcie kampanii wyborczej Beata Szydło obiecywała, że nie zamierza obiecywać wyborcom ani zielonej wyspy, ani drugiej Irlandii. – Ale deklaruję, że będę ciężko pracować, żeby państwo działało sprawnie, żeby obywatele byli słuchani, żeby Polacy więcej zarabiali, żebyśmy wszyscy mogli żyć godnie – oznajmiła była premier. – Praca, a nie obietnice – dodała.
I rzeczywiście – żadnego z tych haseł PiS nie podnosi. Nie musi też na każdym kroku opowiadać o rynku pracownika. To partia zostawiła minister pracy Elżbiecie Rafalskiej, która frazę „nie ma najmniejszej wątpliwości, że mamy rynek pracownika” ma opanowaną niemal jak nie przymierzając Kato Starszy formułkę o zburzeniu Kartaginy. Inna sprawa, że szefowa resortu pracy nie musi się jakoś bardzo wysilać. Dobrą robotę PiS-owi robi część ekspertów, która gotowa jest znaleźć dominację pracownika na rynku pracy nawet w podwyżce pensji kasjera o 200 zł.
Mit rynku pracownika
Problem w tym, że jedna i druga koncepcja jest palcem na wodzie pisana. Mit „zielonej wyspy” upadł ostatecznie, gdy GUS zrewidował swoje dane i ogłosił, że na przełomie 2012 i 2013 roku wpadliśmy jednak w recesję. Już wcześniej rząd był jednak krytykowany m.in. za galopujący poziom zadłużenia kraju. Podobnie rzecz ma się z rynkiem pracownika.
Bunt przeciwko lansowaniu koncepcji według której polscy pracownicy mogą dyktować warunki swoim przełożonym uwidocznił się szczególnie w ubiegłym roku – na przestrzeni miesięcy w księgarniach pojawiły się dwie książki – „To nie jest kraj dla pracowników” Rafała Wosia i „Zawód. Opowieści o pracy w Polsce. To o nas” Kamila Fejfera. Ten drugi tłumaczył nam zresztą: „rynek pracownika to ściema. Próbowałem znaleźć w literaturze fachowej jego definicję. Może źle szukałem, ale nic na ten temat nie znalazłem. To rodzaj konstrukcji ideologicznej”.
Ile naprawdę zarabiają Polacy?
Kiedy wyjrzymy jednak poza ten wąski wycinek rynku pracy, robi się już zdecydowanie mniej ciekawie. Słynni kasjerzy, o których zarobkach wśród ludu krążą już legendy, zarabiają podobno 4 tys. miesięcznie. W rzeczywistości taką pensję proponuje tylko jedna firma w Polsce i to pracownikom z dwuletnim doświadczeniem. Aha – i to kwota brutto, nie netto. Nie przeszkadza to jednak pozostałym zawodom odwoływać się do ich wynagrodzeń w trakcie negocjacji płacowych – najnowsza mediana opublikowana przez GUS to wszak 2,5 tys. zł na rękę, czyli nieco mniej niż w przypadku co lepiej zarabiających pracowników dyskontów.
W teoretycznie lepiej opłacanych zawodach również nie jest różowo. Banki co prawda zaczęły podnosić pensje („Puls Biznesu” pisał, że ING Bank Śląski w niektórych przypadkach podniósł płace nawet o 50 procent, co doprowadziło do tego, że najniższa płaca w banku wzrosła do 4 tys. brutto, czyli około 2850 zł netto), ale Polacy z pracy i tak odchodzą. Wybierają jeszcze gorzej opłacane prace, w których nie ma tak dużej presji na wyniki.
Osoby optujące za tym, że rynek pracownika jednak w Polsce istnieje często powołują się jednak na braki kadrowe w firmach działających nad Wisłą. W takiej branży transportowej, zdaniem PwC, brakuje np. 100 tys. kierowców. To jeszcze większa luka niż w IT. Wydawałoby się więc, że płace będą iść w górę jak szalone. Błąd.
Eldorado dla kierowców?
– Koło Białej Podlaskiej nie ma alternatywnej pracy dla kierowcy, która pozwoliłaby zarobić przynajmniej 3-4 tys. zł na rękę i utrzymać rodzinę – tłumaczył naTemat Henryk Marek – 61-letni kierowca-weteran. Związkowcy zauważają też, że standardem w branży jest obcinanie wypłat pod pretekstem nadmiernego zużycia paliwa. Na internetowych forach furorę robią zresztą tematy typu: „firmy, które nie płacą w terminie”, a nie „wymarzeni pracodawcy – zobacz, gdzie aplikować”. Znamienne. Według raportu płacowego Sedlak&Sedlak miesięczne wynagrodzenie kierowcy tira to od 2150 do 3960 złotych brutto.