Przepychanka między pracownikami LOT-u, którzy zapowiedzieli strajk, a zarządem firmy trwa w najlepsze. Emocje z każdym dniem eskalują, a przewodnicząca Międzyzwiązkowego Komitetu Strajkowego Monika Żelazik porównuje już sytuację do czasów PRL, kiedy sędziowie pod wpływem polityków zakazywali strajków w przedsiębiorstwach należących do państwa.
Przez ostatni miesiąc w liniach LOT trwało referendum prowadzone wśród etatowych pracowników firmy. Mieli oni zdecydować o tym, czy ostatecznie chcą zorganizować strajk. Głosowało ponad 50 proc. pracowników, z których zdecydowana większość (91 proc.) poparła strajk, który ma rozpocząć się równo 1. maja.
Decyzja sądu
Zarząd LOT-u nie zamierzał jednak składać broni. Jeszcze w trakcie głosowania tj. 6 kwietnia złożył wniosek do Sądu Okręgowego w Warszawie o zbadanie, czy strajk będzie legalny. Sąd przychylił się do wniosku i zakazał przeprowadzania strajku na podstawie referendum związków zawodowych.
Pracownicy linii zapowiadają jednak, że niczego to nie zmienia. Przewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego i przewodnicząca Międzyzwiązkowego Komitetu Strajkowego Monika Żelazik podczas konferencji prasowej stwierdziła nawet, że przypomina jej to czasy PRL, kiedy "na zamówienie władzy sędziowie zakazywali strajków w państwowych firmach". Związkowcy narzekają, że sąd wysłuchał tylko jednej strony i nie poinformował ich o toczącej się sprawie.
– Strajk odbędzie się, nie damy się zastraszyć – zadeklarowała Żelazik. Jej zdaniem decyzja sądu godzi w swobody obywatelskie. Związki mają zamiar interweniować w tej sprawie u Rzecznika Praw Obywatelskich.
Nawet jeżeli pracownicy dojdą do porozumienia z zarządem LOT-u, pasażerowie i tak nie będą mogli spać do końca spokojnie. Do konfliktu doszło bowiem również na linii kontrolerzy lotu - PAŻP.