Reklama.
Grunt to dobra zajawka. „Rodzicu! Jeśli lubisz ryzyko, to skocz na bungee, a nie prowadź dzieci na szczepienia!!! W Białymstoku w każdy weekend zbiórka podpisów o zniesienie przymusu do szczepień” – napisał na swoim profilu na Facebooku Stanisław Góralczyk, właściciel firmy Mario Bungee Jumping, ilustrując wpis fotografią 90-metrowego obiektu do skoków, upiększonego wspomnianym bilboardem.
„Czym różni się skok na bungee od szczepionki? Organizator bungee ma ubezpieczenie na 1 000 000 złotych, a organizator szczepionek NIE” – dorzuca pod postem jego autor.
– Nie udzielam wywiadów – ucina krótko przedsiębiorca w rozmowie z INN:Poland. Ale jego wpis udostępniło już ponad dwieście osób, a pod spodem rozgorzała dyskusja. „Brawo!”, „Popieram!” – pisali przeciwnicy szczepionek. „Skaczcie, skaczcie. Bez liny. Sami przetracone geny usuniecie z puli” – kąśliwie dogadywali antyszczepionkowcom adwersarze.
Kampania w Białymstoku to zapewne część zakrojonej na ogólnopolską skalę akcji zbierania podpisów pod projektem ustawy o dobrowolności szczepień. Kilka dni temu okazało się, że podpisy zbierane w jednym z przedszkoli publicznych w Gdyni, co wywołało protesty rodziców uczęszczających tam dzieci. – Rodzice dzieci z naszego przedszkola zgłosili się do mnie z prośbą o wywieszenie tego obywatelskiego projektu – tłumaczyła na łamach lokalnego wydania „Gazety Wyborczej” dyrektorka przedszkola. – Wcześniej też zgłaszali się do mnie z podobnymi inicjatywami i także wyrażałam zgodę. W tym projekcie nie ma mowy o tym, że szczepienia są złe, a jedynie o tym, że powinny być dobrowolne – kwitowała.
Akcja może być tym bardziej zmasowana, że witryna ruchu – stopnop.pl – nie działa. „Witryna została wyłączona ze względu na prace konserwacyjne. Zajrzyj tu ponownie za jakiś czas” – czytamy lakoniczny komunikat na stronach ruchu.
Zbiórka podpisów to nie jedyna batalia, jaka czeka antyszczepionkowców w najbliższym czasie. W prokuraturze kilka tygodni temu złożony został wniosek dr Dawida Ciemięgi – lekarza ze Śląska, który od miesięcy próbował nawiązywać z zaniepokojonymi rodzicami dialog i tłumaczyć zalety i wady szczepień. Skończyło się na tym, że w sieci zaczęły się pojawiać negatywne opinie o lekarzu pisane przez osoby, które nigdy nie korzystały z jego usług.
W końcu miarka się przebrała i sprawa trafiła do sądu. Popierany przez Śląską Izbę Lekarską Ciemięga domaga się od dziewięciu najaktywniejszych hejterów odszkodowań wysokości 5 tysięcy złotych, które miałyby trafić do Fundacji Śląskie Hospicjum dla Dzieci „Świetlikowo”. – Swoją osobą reprezentuję wszystkich lekarzy, którzy często nawet nie wiedzą, że stają się ofiarą pomówień i wyzwisk w internecie – napisał lekarz na swoim profilu. „Antyszczepionkowcy wreszcie zaczną płacić za bzdury, które opowiadają” – podsumował portal bezprawnik.pl. To jednak wydaje się ich nie zniechęcać.