Każdego roku od 4,8 do 12,7 miliona ton plastikowych odpadów dostaje się do mórz i oceanów – mowa zatem o pełzającej katastrofie ekologicznej. Nic dziwnego, że po latach dyskutowania Bruksela postanowiła przejść od słów do czynów. Problem w tym, że decyzje Komisji Europejskiej stawiają pod znakiem los setek firm w Polsce: i im mniejsze przedsiębiorstwo, tym mroczniejsze perspektywy.
Założenie jest takie, że te produkty, które najłatwiej zastąpić korzystniejszymi dla środowiska zamiennikami, trafią na czarną listę jako pierwsze. Połowę z tej góry śmieci, jakie co roku lądują w wodzie, stanowią produkty z dziesięciu stosunkowo łatwych do wskazania kategorii – to plastikowe sztućce i talerze, mieszadła do napojów, słomki, patyczki do uszu i takie, do których mocuje się balony. To wszelkiego rodzaju siatki i torebki foliowe oraz butelki PET. Komisja Europejska chce całkowicie zamknąć europejski rynek dla części z takich produktów, a inne dopuścić tylko pod pewnymi surowymi warunkami – jak butelki plastikowe, które będą musiały mieć przymocowane zakrętki.
Harmonogram zmian jest napięty. W poniedziałek KE przedstawiła swoje propozycje, niebawem mają one trafić do Parlamentu Europejskiego, a nowa dyrektywa miałaby wejść w życie jeszcze przed wyborami do PE – czyli mniej więcej do połowy 2019 r. Z kolei w perspektywie siedmiu najbliższych lat kraje UE będą musiały też dopracować taki system zbiórki odpadów, by 90 proc. z nich trafiało do recyklingu.
Małe i średnie firmy nie przetrwają
Państwa poradzą sobie z tym wyzwaniem lepiej lub gorzej, natomiast producentom zatrzęsła się ziemia pod nogami – na konieczne zmiany mają bowiem zaledwie dwanaście miesięcy. Może nawet mniej, biorąc pod uwagę, że zamówienia na opakowania – większość objętych restrykcjami produktów trafia w końcu do przemysłu spożywczego – zaczną się kurczyć jeszcze wcześniej. – Małe garażowe firmy, o rodzinnym charakterze, gdzie są trzy wtryskarki i cała rodzina się uwija, raczej się nie ostaną – przewiduje w rozmowie z INN:Poland Tomasz Zwonierski z firmy Zelan Sp. z o.o., produkującej m.in. sztućce jednorazowe na europejskie i światowe rynki.
Oczywiście, małe firmy też mają swoje przewagi – np. jak podkreśla Zwonierski, koszt maszyn starszego typu, nie w pełni zautomatyzowanych, może sięgać kilkunastu tysięcy złotych – podczas gdy duże fabryki, w których produkcja odbywa się już bez udziału personelu, musiałyby przeznaczać na wymianę maszyn kwoty rzędu 250 tysięcy euro za jedną. Ale taka wymiana to przecież nie wszystko: wiele firm musiałoby szukać kompletnie nowych odbiorców, przecierać szlaki na nowych rynkach. Wszystko w ekspresowym tempie i bez żadnej pewności, że inwestycja w zmiany się zwróci.
Organizacje zrzeszające producentów też podchodzą do sprawy bez entuzjazmu, choć wolą wskazywać na co innego. – Na przemysł nakłada się kolejne obowiązki, podczas gdy nie dba się o edukację społeczeństwa – przekonuje prezes organizacji odzysku opakowań Rekopol, Jakub Tyczkowski. – Co z tego, że zastąpi się plastikowe patyczki do balonów drewnianymi, skoro zostaną one wyrzucone wraz z przyczepioną do nich gumą, która i tak się nie rozłoży? Efekt, jak w przypadku zaleceń dla foliówek, będzie niewidoczny w ogólnym strumieniu odpadów opakowaniowych, który szacowany jest w Polsce rocznie na 5 mln ton – dowodzi.
Polscy pionierzy biodegradowalności
W firmie Zelan zmiany przyjmowane są nieco spokojniej, głównie dlatego, że przedsiębiorstwo jest w tym przypadku o krok przed konkurencją. Zelan ma mniej więcej trzecią część rynku w Polsce, połowę produkcji eksportuje, a do produkcji używa polistyrenu. – To surowiec w stu procentach nadający się do recyklingu, używany nie tylko w przemyśle spożywczym – zastrzega Zwonierski. – Zresztą już od kilku lat trwały prace nad tym, żeby do polistyrenu dorzucać pewne dodatki, które ułatwiałyby jego rozkład. Tyle że powstające w ten sposób granulki i tak byłyby rozwlekane przez zwierzęta, szkoda też nadającego się do odzysku surowca – kwituje.
Kierunek zmian jest jednak nieunikniony: to biodegradowalność. Firma z Nakła ma już w tej dziedzinie spore doświadczenie – jej w pełni biodegradowalne produkty pojawiły się m.in. na zimowej olimpiadzie w Turynie, zlecenie na kilka partii złożyła też swego czasu US Navy.
To krok dalej niż w przypadku innych firm, również zachodnich, które pokusiły się zaledwie o próbki, prototypy. – My natomiast prowadzimy w tym obszarze badania od lat. One są kosztowne, a zysków firmie dotychczas nie przynosiły. Surowiec jest też w tym przypadku trzykrotnie droższy niż polistyren – podkreśla nasz rozmówca. – Z drugiej strony nasza firma jest już do niego dostosowana, wystarcza zmienić nieco technologię i temperatury w maszynach. W razie czego do 2020 r. bylibyśmy w stanie zaspokoić np. posiadany obecnie rynek francuski – zastrzega. W ten sposób innowacje pozwalają kreować nowych biznesowych liderów.