Dla kogo Mieszkanie plus? Miało być 150 tys. nowych mieszkań rocznie. Wszystkie urządzone, z bardzo atrakcyjnymi stawkami najmu i możliwością późniejszego wykupienia lokalu na własność. Jednak im dalej w las, tym więcej drzew. Coraz częściej słychać przebąkiwania, że to wszystko po prostu nie może się udać.
Program Mieszkanie+ został zainaugurowany w czerwcu 2016 roku. Początkowo rząd obiecywał, że będzie on skierowany do osób, które nie mają zdolności kredytowej. Z tego względu czynsz miał być śmiesznie tani o wahać się od 10 do 20 zł za metr kwadratowy. Oznaczałoby to, że np. w Warszawie wynajem 50 metrowego mieszkania kosztowałby w granicach 1000 zł – to dwukrotnie mniej niż najem 30 metrowej kawalerki na wolnym rynku.
Ceny wynajmu Mieszkania+
Obietnice obietnicami, a życie życiem. Z początkowych stawek rząd wycofał się już na początku roku 2018 roku. – Okazało się , ze nie są w stanie budować aż tak tanio. W mieszkaniach miała być również kontrola czynszów, co czyniło całe przedsięwzięcie tak nieopłacalnym, że Krajowy Zasób Nieruchomości w ogóle nie ruszył – opowiada nam Rafał Trzeciakowski z FOR.
Rzeczywiście, inwestycje w Mieszkania+ miały być realizowane w dwójnasób. Z jednej strony część mieszkań miało powstać w oparciu o ustawę o KNZ, dzięki której lokale byłyby budowane na gruntach należących do Skarbu Państwa i gmin. Jak pisała „Gazeta Wyborcza”, w ten sposób nie jest realizowana żadna inwestycja. Skończyło się więc na tym, że mieszkania za pomocą deweloperów budowane są przez Bank Gospodarstwa Krajowego.
To zrodziło jednak problemy. BGK zleca deweloperowi budowę, następnie odkupuje od niego całą inwestycję. Ze względu na to musi ustalać ceny najmy zbliżone do stawek rynkowych.
– Zmieniło się podejście i filozofia programu Mieszkanie plus i będzie on funkcjonował na normalnych warunkach rynkowych, natomiast dla najuboższych planowane są dopłaty do czynszów – ogłosił w kwietniu minister Henryk Kowalczyk.
Na czym polegają owe dopłaty? O tym mówi już projekt ustawy, w którym czytamy, że dopłaty do czynszu w programie Mieszkanie Plus mogłyby zostać udzielone w przypadku, gdy średni miesięczny dochód gospodarstwa domowego nie przekraczałby 60 proc. (w przypadku gospodarstw jednoosobowych) lub 60 proc. (plus dodatkowe 30 punktów proc. na każdą kolejną osobę w gospodarstwie wieloosobowym) ogłaszanego przez GUS przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej.
Warunki umowy
Same ceny to jednak nie wszystko. Pierwsi potencjalni lokatorzy zaczęli się bowiem skarżyć na warunki najmu. Awantura wybuchła w związku z oddaniem pierwszych inwestycji w gminie Jarocin i Bielsku Podlaskim. Eksperci zwrócili uwagę na to, że mieszkania były szykowane jako zwykłe lokale komunalne, a pieniądze na nie pochodzą jeszcze ze środków poprzedni rząd zagospodarował na program mieszkań na wynajem.
Znalazło to swoje odbicie w warunkach najmu. Ostatecznie w Jarocinie łączna opłata za 30 metrów kwadratowych ma sięgać 800 zł (bez opłat za zużycie mediów), a za lokal o powierzchni 55 metrów – 1300 zł. Przyszłych lokatorów najbardziej rozsierdził jednak brak możliwości wykupu mieszkania. Wcześnie rząd obiecywał, że dopłacając od 2 do 4 złotych miesięcznie najemca będzie mógł po pewnym czasie przejąć lokal na własność. Część klientów wystraszyła do tego zawarta w umowie klauzula poufności. Mieszkania mają być również oddawane w stanie deweloperskim, co oznacza, że należy doliczyć sobie do nich co najmniej kolejne 20-30 tys. zł.
Drewniane domy
Rzecznik prasowa BGK Nieruchomości Ewa Syta w marcu informowała, że w budowie jest ledwie 2 tys. mieszkań. To grubo poniżej oczekiwań. Premier Mateusz Morawiecki obiecywał wszak, że w ramach programu rocznie do użytku oddawanych będzie 100-150 tys. mieszkań. Dlatego rząd wpadł na pomysł lekkiego podpompowania statystyk. Minister Kowalczyk zapowiedział już, że w 2019 ruszy budowa 5 tys. drewnianych domów. Będą one powstawały na na południu Polski na gruntach Lasów Państwowych.
Lokalizacja
Tu akurat sytuacja była w miarę jasna od samego początku. Wiele mieszkań będzie powstawało nie tam, gdzie powstają dobrze płatne miejsca pracy. Na liście lokalizacji poza dużymi miastami w rodzaju Warszawy czy Poznania, sporą część stanowią małe i średnie miasta, z których Polacy raczej...uciekają w poszukiwaniu zatrudnienia. Zdaniem Rafała Trzeciakowskiego, nie służy to polskiej gospodarce ani uczestnikom programu.
– Rząd przy myśleniu o peryferyjnych regionach powinien bardziej myśleć o mieszkańcach, niż o pomaganiu regionom samym w sobie – dowodzi. I obala argument dotyczący równomiernego rozwoju kraju.
– Włosi ładowali miliardy w swoje rolnicze południe, Niemcy - w dawny NRD. Te regiony wciąż są jednak peryferyjne. Ekonomiści już od XIX wieku piszą o tym, że wzrost gospodarczy rodzi się w wielkich aglomeracjach. Dzisiaj jest to jeszcze bardziej aktualne – dorzuca.