Ile będzie wynosić płaca minimalna w 2019 roku? Tego wciąż nie wiadomo, choć termin, w którym gabinet Mateusza Morawieckiego powinien przedstawić swoją propozycję upływa z końcem tego tygodnia. Kilka dni temu swoją propozycję przedstawiła minister pracy Elżbieta Rafalska, ale okazało się, że najwyraźniej stawki na kolejny rok nie zostały uzgodnione zresztą rządu, a w szczególności – z samym premierem. Być może koszty prezentu, jaki chciał dać pracującym resort pracy, okazały się zbyt wysokie.
2250 złotych brutto minimalnego wynagrodzenia oraz 14,70 zł minimalnej stawki godzinowej – takimi propozycjami na 2019 r. wiceminister pracy Stanisław Szwed podzielił się w ostatni piątek z Polską Agencją Prasową. Oznaczały one, że rząd raz jeszcze chce dorzucić od siebie coś ponad minimalny wzrost stawek wyznaczony przez ustawę (zgodnie z nim, płace powinny wzrosnąć do 2217 zł i 14,50 zł za godzinę).
33 złote, o które resort pracy chciał powiększyć przyszłoroczne minimalne wynagrodzenia, okazało się jednak kamieniem niezgody. Już w poniedziałek rano minister pracy Elżbieta Rafalska musiała przyznać, że jej koleżanka z resortu finansów – Teresa Czerwińska – nie zgadza się na takie wzrosty. – Nasza propozycja na tym etapie nie została zaakceptowana przez ministerstwo finansów, jest tu rozbieżność – skwitowała na antenie radiowej Jedynki. Wkrótce później okazało się, że za zablokowaniem propozycji stoi sam premier Morawiecki. – Musimy jeszcze chwilę poczekać co do ostatecznego uzgodnienia – kwitowała minister Rafalska.
Dla ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, cała procedura ustalania propozycji resortu pracy (a więc docelowo i propozycji całego rządu) jest zaskakująco chaotyczna. Skoro już ministerstwo rodziny, pracy i polityki społecznej ustaliło swoje stanowisko, powinno ono zostać skonsultowane z pozostałymi resortami w ramach komitetu stałego Rady Ministrów, a następnie zaakceptowane przez samą Radę Ministrów. Tymczasem resort Rafalskiej wychylił się przed szereg. Na dodatek, głosowanie nad propozycją zostało wpisane do wtorkowego harmonogramu prac gabinetu – po czym z niego skreślone. Tymczasem termin, w którym sprawa powinna się definitywnie skończyć, upływa w piątek.
Jak wzrost pensji minimalnych przekłada się na budżet?
– Niestety, jak w większości państw, każde ministerstwo to odrębny silos „Moje, nie dam” – mówi INN:Poland Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z Wydziału Nauk Ekonomicznych UW. – Ale też w każdym kraju ostatnie słowo w takich sprawach należy do ministerstwa finansów. W tym przypadku dziwne, że nie zrobiło tego wcześniej – dodaje.
Cóż, jedna z kuluarowych interpretacji zakłada, że w ramach tradycyjnych rywalizacji między ministerstwami resort pracy chciał pokazać, że jest hojny – ale kłodę pod nogi rzucił mu resort finansów. Z drugiej jednak strony, weto ministerstwa finansów jest nieprzypadkowe. – Pani minister zwracała już wcześniej uwagę, że z płacą minimalną wiążą się różne wydatki, również te finansowane z budżetu. Niby nieduży wzrost może się więc przekładać na stan finansów państwa. A ten potencjalny wzrost o 150 zł to wzrost rzędu 6,6 proc. Jak się go doda do ubiegłorocznego skoku minimalnych płac o 13 proc. mamy już prawie 20 proc. w dwa lata – tłumaczy nam Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów, a dziś ekonomista Business Centre Club.
Ujmując rzecz bardziej bezpośrednio: za podwyżkę minimalnych płac zapłacą wszyscy pracodawcy, nie tylko ci prywatni. Za najniższe stawki, albo blisko najniższych stawek, pracują również ci zatrudnieni przez instytucje państwowe – od sprzataczy po ochroniarzy. Wzrost stawek to również wzrost wysokości ofert składanych we wszelkiego rodzaju zamówieniach publicznych. Mało tego, minimum zarabia dziś około 1,5 mln Polaków. Ale jeszcze więcej jest tych, którzy zarabiają dziś „nieco ponad minimum”, czyli np. 2300 złotych brutto (przy tegorocznej stawce minimalnej rzędu 2100 zł). Trudno oczekiwać, by biernie patrzyli oni na sytuację, w której lądują na minimalnych stawkach. Zatem wzrost płac minimalnych pociagnie za sobą dalece więcej konsekwencji niż wynikałoby z suchej statystyki.
Oczywiście, postulowany przez minister Rafalską wzrost nie oznacza jeszcze tragedii dla państwa. Jak wylicza pobieżnie Starczewska-Krzysztoszek, wzrost minimalnych płac do 2250 zł brutto to strumień 2,7 mld złotych bezpośrednio do budżetów gospodarstw domowych, a wliczając składki kwota ta rośnie do 3,5 mld zł. Skoro chodzi o najgorzej zarabiających, można zakładać, że te pieniądze w większości wrócą do gospodarki pod postacią wydatków konsumpcyjnych (tu państwo odbierze część w postaci podatku VAT), zaś kilkaset milionów wróci do instytucji państwa takich jak ZUS, NFZ czy Fundusz Pracy pod postacią składek.
Tyle że te środki będą musiały też wyłożyć instytucje i przedsiębiorstwa, które niekoniecznie są w najlepszej kondycji finansowej. Podwyżka może skutkować ograniczaniem działalności, zatrudnienia lub nawet likwidacją firmy. Na pewno oznacza wyższe koszty, a zatem niższe zyski – będące podstawą opodatkowania CIT, czyli wpływy z CIT mogą się zmniejszyć. Do zadań resortu należy szacowanie zarówno plusów – wyliczonych powyżej – jak i minusów, czyli potencjalnych skutków podwyżki dla pracodawców. Te drugie mogą przewyższać te pierwsze – i gdyby tak było, weto resortu nie byłoby niczym dziwnym.
Jakie wynagrodzenia minimalne proponują związki?
Jeżeli koszty podwyżki płac minimalnych są dla budżetu poważne, to i opór samego Mateusza Morawieckiego – w końcu wcześniej kierującego resortem finansów – też nie powinien dziwić. Pytanie jednak, czy opozycja, na jaką natrafiła w gabinecie Elżbieta Rafalska, długo się utrzyma.
Nikt nie ma większych wątpliwości, że płace minimalne są rodzajem konkursu piekności, rywalizacji „o serca i umysły” Polaków. Poza rządem uczestniczą w niej przede wszystkim związki zawodowe, dotychczas najsilniej naciskające na kolejne rządy w sprawie podwyżek. – Zwłaszcza „Solidarność” jest aktywna politycznie i ma spory wpływ na stanowisko PiS – mówi nam Gomułka. – Ale premier i ministrowie biorą tak naprawdę pod uwagę stanowisko jednej osoby: prezesa Kaczyńskiego. A prezes, jak wiadomo, jest wrażliwy na polityczne implikacje tego typu decyzji – dorzuca.
W poprzednich latach rząd wręcz przelicytował „Solidarność” w hojności. W tym roku to się nie uda – nawet gdyby propozycja resortu pracy została przyjeta – bowiem „Solidarność” zaproponowała 2278 zł brutto. Ale też związkowcy od Piotra Dudy tego lata rzadko wspominają o płacy minimalnej, pensja minimalna na poziomie 47 proc. średniej pensji krajowej wydaje się ich – jako tako – zadowalać. Inne centrale, z OPZZ i FZZ na czele, domagają się minimum na poziomie 50 proc. średniej krajowej (to dawałoby 2383 zł minimalnej pensji brutto), ale też nie mają takiej siły przebicia.
Czy zamieszanie wokół stosunkowo niewielkiej – w porównaniu do poprzednich – podwyżki płacy minimalnej to objaw przejściowych kłopotów, czy raczej sygnał, że epoka wielkich transferów socjalnych dobiega końca? To się okaże. A ile będą zarabiać najgorzej opłacani Polacy, to powinno się okazać już w piątek. Zostańcie przy odbiornikach.