
W tym wypadku problem nadmiaru bogactwa jest bardzo uciążliwy. Ryanair zarzekał się niedawno, że nie ma zamiaru wypłacać pasażerom pieniędzy za odwołane loty (a poszkodowanych już w tej chwili ma być około 100 tys. osób). Wszystko dlatego, że zdaniem prezesa Michaela O'Leary'ego protest jego pilotów jest „niedorzeczny”.
Odszkodowania nie przysługuje, gdy o odwołaniu lotu pasażer dowiedział się co najmniej 14 dni przed planowym wylotem lub dowiedział się w okresie krótszym niż 14 dni, a przewoźnik zapewnił alternatywne połączenie umożliwiające dotarcie do miejsca docelowego w czasie określonym przez właściwe przepisy albo, gdy linia lotnicza może udowodnić, że powodem odwołania lotu były nadzwyczajne okoliczności (np. złe warunki atmosferyczne, strajk mający wpływ na działalność przewoźnika, niestabilna sytuacja polityczna czy zderzenie samolotu z ptakiem).
– To dobrze. Ja całkiem sporo latam samolotami linii Ryainar. W tym roku już dziewięć razy, w tym za jeden lot dostałem odszkodowanie 250 euro za opóźniony lot – komentuje z wyraźnym zadowoleniem internauta pod jednym z artykułów na „Gazecie Wyborczej”. Nie wszyscy podzielają jednak jego entuzjazm.
Czy odwoływane loty i obrazki z zatłoczonych lotnisk mogą wyhamować branże lotniczą? Adrian Furgalski, wiceprezes ZDG TOR widzi taką możliwość, upatruje je jednak w dużo bardziej prozaicznych przyczynach. – Mogę wyobrazić sobie nagłe tąpniecie. Rynek lotniczy rozwija się, bo rozwija się światowa gospodarka. A przyrost podróży na mieszkańca jest ściśle związany ze wzrostem PKB, który pociąga za sobą wzrost zamożności – zauważa w rozmowie z INNPoland.pl.