Przez długi czas wodzili nas za nos. Obiecywali, że lada chwila zapłacą pieniądze. Jesteśmy w plecy na kilka milionów złotych – opowiada INNPoland.pl jeden z podwykonawców firmy Astaldi, jednego z większych wykonawców infrastrukturalnych w naszym kraju.
Astaldi to zwycięzca przetargów na takie projekty jak budowa linii kolejowych nr 7, na odcinku Lublin – Dęblin oraz E59, na odcinku Leszno – Rawicz. To jednak zamierzchłe czasy – dzisiaj spółka zeszła z placów budowy, a podwykonawcy wpadli w panikę.
Przyczyną są olbrzymie problemy finansowe Astaldi. Według informacji money.pl, Włosi mogą dzisiaj zalegać z płatnościami 150 podwykonawcom.
– Na budowie jesteśmy od kwietnia. Do tej pory zapłacili nam tylko jedną fakturę. Łącznie zalegają nam kilka milionów złotych – opowiada nam przedstawiciel jednej z firm pracujących na odcinku Lublin-Dęblin.
Mężczyzna opowiada, że z placu budowy zszedł już miesiąc temu. Teraz ma pretensje do PKP Polskie Koleje Linowe (czyli zamawiającego) o brak właściwego nadzoru. – Rezydent PKP musiał wiedzieć, co się dzieje – dowodzi.
Nasz rozmówca opowiada, że dwa tygodnie temu wysłał list do premiera i minister przedsiębiorczości, w którym opisał całą sytuację. – Nie było żadnego odzewu – dodaje.
„Płaciłem pracownikom z prywatnych pieniędzy”
Przez brak przelewów narastają jednak trudności, podwykonawca Astaldi zalega obecnie z pieniędzmi za materiały. – Wpompowaliśmy w nie wszystkie oszczędności. Ludziom płacimy z pieniędzy prywatnych, za coś w końcu muszą żyć – słyszymy.
Z nieoficjalnych informacji wiemy, że włoska firma chce od rządu dopłaty w wysokości ok. 100 mln złotych, czyli niespełna 10 proc. wartości całego kontraktu. Przedstawiciele Astaldi narzekają, że przez rosnące ceny materiałów (a te w ostatnim czasie poszły do góry o ok. 30 proc.) cała inwestycja przestała im się spinać finansowo.
– Ja ich nawet rozumiem. Mam jednak żal o to, że tak długo nas zwodzili. Mnożyli problemy z zaakceptowaniem faktur, okazywało się np., że brakuje decydenta, który powinien je podpisać. Ale zapewniali nas, że wszystko jest pod kontrolą. A my im wierzyliśmy, bo dlaczego mielibyśmy nie wierzyć? – opowiada jeden z podwykonawców.
Opowiada jednak, że gdyby udało się dojść do konsensusu to podwykonawcy zgodnie deklarują, że byliby w stanie powrócić na budowę w ciągu dwóch dni. To ważne, bo inwestycja Lublin-Dęblin i tak ma już duże opóźnienie. Powinna zostać oddana do końca roku, tymczasem według szacunków mojego rozmówcy zrealizowanych zostało do tej pory około 30 proc.
Co stanie się jeżeli Astaldi się wycofa? – Inwentaryzacja potrwa około roku. Następnie trzeba rozpisać nowy przetarg, Włosi przecież zabiorą swoją dokumentację, to nie mniej niż dwa lata żeby wznowić budowę. A następny przetarg będzie droższy, to nie opłaca się nikomu – dowodzi mężczyzna.
Nieudane rozmowy
4 października odbyło się spotkanie między przedstawicielami firm podwykonawczych, spółką PKP PLK, którą reprezentował dyrektor ds. realizacji inwestycji Arnold Bresch i wojewoda lubelski.
– Wola ze strony PKP PLK aby wypłacić należności jest. Procedura jest niby prosta, ale w praktyce niewykonalna. PKP podaje, że inżynier dostanie 3 dni na przejrzenie wniosków o bezpośrednią płatność. Wczoraj na spotkaniu stawiło się przedstawicielstwo około 60 firm. Proszę sobie wyobrazić jaki sztab ludzi będzie potrzebny, żeby zweryfikować wnioski. Niektóre firmy mają w dokumentach tylko kilka pozycji, są jednak takie, których wuzetki (dokumenty magazynowe – przyp. red.) składają się z 10 tys. pozycji – słyszymy od jednego z podwykonawców. Podczas spotkania nie zapadły żadne wiążące ustalenia, rozmowy będą jeszcze kontynuowane.
– Chcemy uregulować zaległości Astaldi wobec podwykonawców i doprowadzić do ich szybkiej wypłaty. W czwartek pierwszym pięciu podwykonawcom, którzy złożyli już odpowiednie dokumenty, wypłacimy 15 mln zł – zapewniał wcześniej Bresch, cytowany przez Polską Agencję Prasową.