Niby wszyscy mówimy po Polsku, lecz w różnych częściach naszego kraju występują odmienne określenia na te same produkty.
Niby wszyscy mówimy po Polsku, lecz w różnych częściach naszego kraju występują odmienne określenia na te same produkty. fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta
REKLAMA
Odwiedzając rodzinę w innym regionie Polski odkrywamy, że do walizki zapomnieliśmy spakować kapci. Idziemy do sklepu obuwniczego i prosimy ekspedienta o pantofle. Ten, zamiast domowego obuwia, przynosi nam eleganckie buty, do tego na obcasie.
Kapcie, laczki, trepy czy pantofle?
Regionalizmów wcale nie trzeba szukać w osławionej gwarze śląskiej czy języku kaszubskim. Takie chociażby domowe kapcie każdy Polak określa inaczej. W Kielcach będą to trepy, Poznaniacy nazwą je laczkami, a Łodzianie użyją nazwy pantofle, co już w Białymstoku oznaczać będzie eleganckie, wyjściowe obuwie.
– Regionalizmy mogą zakłócić proces komunikacji. Sam pamiętam, jak przyjechałem do Łodzi na studia i chciałem kupić w sklepie lingę, a ekspedientka zrobiła wielkie oczy, bo nigdy tej nazwy nie słyszała. Zdarzają się produkty, które mają nazwy tak mocno związane z danym regionem, że jego mieszkańcy nie znają nawet nazw „ogólnopolskich”. A czasem trudno znaleźć jakąś wspólną, ponadregionalną nazwę dla konkretnej rzeczy – opowiada dr hab. Rafał Zarębski, filolog z Uniwersytetu Łódzkiego.
Linga to nic innego, jak bułka paryska, którą w Łodzi zwie się angielką, w Radomiu gryzką, w Białymstoku batonem, a w Lublinie… parówką. I weź tu, ekspediencie, zrozum klienta.
– W sklepie z pamiątkami w górach poprosiłam kasjerkę, by moje zakupy spakowała do torebki. Przez dłuższą chwilę patrzyła na mnie zdziwiona, aż w końcu wykrzyknęła: „Acha, chodzi pani o siatkę!”. Najwyraźniej właśnie o nią mi chodziło, bo spakowała moje zakupy do foliowej reklamówki – opowiada nasza czytelniczka Paulina.
logo
Regionalizmy powodują humorystyczne sytuacje np. między ekspedientem w sklepie a klientem. fot. Natalia Zdziebczyńska / Agencja Gazeta

Mowa źródłem nieporozumień
Tymczasem w gwarze łódzkiej na reklamówkę powie się foliówka, ale już w Częstochowie zakupy będziemy nosić w zrywce. Jak tłumaczy Zarębski, choć takie zderzenia z odmienną rzeczywistością bywają zaskakujące, raczej nie spotkamy się z nieprzyjemnościami z powodu naszych regionalnych słowników.
– Komunikacja nie jest wtedy zupełnie zaburzona, ale w przypadku, kiedy trudno
znaleźć wspólną nazwę, trzeba dany produkt po prostu szerzej opisać. Bywa
humorystycznie, a czasem ludzie reagują zdziwieniem: „u nas to się nazywa zupełnie
inaczej” – wyjaśnia filolog.
Kiedy obcy na naszą gwarę reaguje zdziwieniem czy humorem wydaje się, że wystarczy wyjaśnić, o co nam chodzi w innych słowach. Jednak odmienną sprawą są przypadki celowego wypleniania w sobie regionalizmów, ponieważ ktoś mógłby je uznać za wiejskie czy proste.
Podtrzymywanie tradycji
Zarębski przekonuje, że większość Polaków swoich regionalizmów się nie wstydzi, a nawet stara się je kultywować i zachować dla przyszłych pokoleń.
– W ostatnich latach nawet w najmniejszych miejscowościach obserwuje się
wzrastającą tendencję powstawania różnego rodzaju słowniczków z regionalizmami.
Często jest to inicjatywa oddolna - pomysł wychodzi od mieszkańców, zwykłych
użytkowników. W tym kontekście widać mocne przywiązanie do języka regionu, z
którego się pochodzi, jest on częścią naszej tożsamości – mówi.
Przykładów zupełnie odmiennych określeń na, wydawałoby się, oczywiste artykuły jest całe mnóstwo. Np. w podlaskiej piekarni prosząc o słodką bułkę klient otrzyma drożdżówkę, podczas gdy Poznaniak użyłby wyrażenia szneka.
W Wielkopolsce pytając w sklepie korbol, sprzedawca sprzeda nam dynię. Na Mazurach kupimy zaś nienso zamiast mięsa, świninę zamiast wieprzowiny i wurszt zamiast kiełbasy.
Jak powstały regionalizmy?
Skąd wzięły się te zaskakujące różnice w mowie Polaków? Filolog objaśnia, że to zasługa między innymi odmiennej przeszłości różnych regionów Polski.
– W dużej mierze na regionalizmy wpłynęły języki, z którymi polszczyzna współistniała
kiedyś w historii, na przykład podczas zaborów. Zatem jednym ze źródeł są właśnie
języki obce i zapożyczenia. Innym są okoliczne gwary okoliczne. Na przykład na
nazwy łódzkich produktów mocno wpłynęły gwary łęczycko-sieradzkie. Stąd m.in.
wziął się gzik, czyli potrawa z twarogu, charakterystyczna również dla Wielkopolski – opowiada naukowiec.