Przez polską politykę przetacza się kolejna krótkotrwała burza związana z niezbyt subtelnymi wypowiedziami Mateusza Morawieckiego na temat Roberta Kubicy. Tymczasem sztab kryzysowy premiera pracuje najwyraźniej pełną parą. Obok doskonałego ruchu, jakim było zorganizowane niemal natychmiast spotkanie Morawiecki-Kubica, przydarzyła się też wpadka: wypowiedź wicemarszałka Senatu, Adama Bielana.
– Wyjaśnijmy widzom kontekst – perorował Bielan na antenie stacji TVN, w programie „Kropka nad i”. – Pan premier był szefem banku BZ WBK – dorzucił. Ten biograficzny wstęp polityk rozwinął, informując, że Santander – międzynarodowy bank, który w 2010 roku przejął BZ WBK – chciał narzucić zarządowi Morawieckiego kontrakt z Formułą 1, opiewający na 50 mln zł.
W tym właśnie kontekście pojawia się na opublikowanych ostatnio taśmach kontrowersyjna wypowiedź Morawieckiego. Ówczesny prezes opowiada współbiesiadnikom o finansowaniu F1 przez Santander w krajach zachodnich, sponsorowaniu Ferrari. – Miał być jeszcze Kubica, ale na szczęście złamał rękę raz, drugi – kwituje.
– To z ich punktu widzenia OK – dorzuca o wydatkach na F1 w Niemczech czy Brazylii. – Z mojego, ja mówię: ja tego nie chcę, k...a. Pięć dych co roku płacić! Spier...j – ucina bezceremonialnie.
"Sposób drenowania spółek"
Co mogło być obcesowym komentarzem, który jest zrozumiały dla każdego, wicemarszałek Bielan obudował w „Kropce nad i” szerszym kontekstem – nazwijmy to – geopolitycznym. – To jest sposób, bym powiedział, optymalizacji podatkowej, drenowania spółek córek, by nie płacić podatku – stwierdził.
– Premier był temu zdecydowanie przeciwny, bo to osłabiało polski bank, polską spółkę córkę – kwitował. Złamana ręka? – Premier (…) sprzeciwiał się drenowaniu swojego banku przez spółkę z Hiszpanii, ale te słowa, oczywiście, nie powinny paść – kwitował.
Cóż, takie „drenowanie” to w gospodarce codzienność – można by pod tę kategorię podciągnąć niemal każdy sponsorski kontrakt w branży, trudno też mówić o jakiejś optymalizacji. Od takich praktyk Formuła 1 odcina się zdecydowanie, a swoją transparentność podkreśla na każdym kroku.
Eksperci podatkowi zbywają całą sprawę wzruszeniem ramion. – Zasadniczo sponsoring sportowca jest traktowany jako forma reklamy. Wydaje się pewną kwotę, a w zamian dostaje się usługi polegające na budowaniu pozytywnych skojarzeń z marką (np. logo firmy na odzieży czy na pojeździe) – podsumowuje w rozmowie z INNPoland.pl Przemysław Antas, z kancelarii Antas Legal.
Optymalizacja domniemana i rzeczywista
Optymalizacja? – Taki wydatek zasadniczo stanowi koszt uzyskania przychodu. Nie ma w tym nic zdrożnego, ciężko to uznać też za unikanie opodatkowania – zastrzega nasz rozmówca. – Jeżeli chodzi o opinie dotyczące „wielkiej machiny optymalizacyjnej”, to dotyczą one bardziej sportowców czy klubów sportowych – podsumowuje.
Innymi słowy, sytuacja sprowadza się do tego, że zakochany w F1 właściciel polskiego banku próbował wykorzystać zainteresowanie Polaków formułą – które narodziło się wraz z transferem przeżywającego wówczas apogeum popularności Roberta Kubicy do F1 – i namawiało polską spółkę do inwestycji w reklamę na F1. Czy byłaby to skuteczna reklama, to inna sprawa – ale reklama to reklama, nic więcej.
Co nie znaczy, że bohaterowie torów wyścigowych nie mają nic „za uszami”. Rok temu wyszło na jaw, że gwiazda F1 – Lewis Hamilton – zaoszczędził 16,5 mln funtów przepuszczając honoraria przez raj podatkowy na Isle of Man. Piłkarze z topowych brytyjskich klubów (m.in. Manchester United czy Aton Villa) przepuścili 250 mln funtów przez swoisty biznesowy labirynt, który pozwalał „zoptymalizować” ich podatki.
W Polsce nie było dotychczas tak poważnych skandali, choć i polskie kluby walczą o każdą złotówkę z podatku. Np. kilka miesięcy temu Legia Warszawa odniosła zwycięstwo mniej spektakularne od tych na murawie, ale równie ważne: sąd uznał, że stadion przy Łazienkowskiej to budynek, a nie budowla. Różnica? Bagatela, 3 mln złotych podatku.