Dokładnie tydzień po ogłoszeniu strajku w PLL LOT jedno wydaje się jasne: strony konfliktu w firmie okopały się na swoich pozycjach, wykonały dziesiątki mniej lub bardziej teatralnych gestów i najwyraźniej przekroczyły granice, które pozwoliłyby na „normalną”, merytoryczną rozmowę.
– Warunkiem, żebyśmy zaczęli rozmawiać, jest pojawienie się kogoś, kto próbowałby uzdrowić sytuację. Jakiś mediator społeczny z zewnątrz – powiedziała w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” liderka związkowców z PLL LOT, zwolniona z pracy wiosną br. Monika Żelazik.
Rzeczywiście, relacje międzyludzkie w państwowej firmie najwyraźniej zepsuły się już do tego stopnia, że strony sporu nie są w stanie na siebie patrzeć. Niedawny gest klękania przed sobą, w wykonaniu Moniki Żelazik i prezesa LOT Rafała Milczarskiego, teraz wydaje się być raczej wymianą złośliwości niż aktem pojednania.
Powody zwolnienia Moniki Żelazik
„DGP” przypomina bezpośredni powód zwolnienia Żelazik, e-mail o treści „zakupiliśmy kilka rac, dwa wozy opancerzone, starą wyrzutnię rakiet, kilka granatów ręcznych i niech każdy weźmie z domu, co po dziadach zostało, oraz butlę z benzyną! Czy naprawdę jeszcze ktoś wątpi, że jesteśmy prawdziwą siłą, zresztą zawsze byliśmy, ale duch w nas jakoś podupadł”.
Jak podkreśla dziś autorka tych słów, e-mail miał charakter prywatny i nie wiadomo, jak firma weszła w jego posiadanie. Zresztą, liderzy związków zawodowych są zgodnie z prawem chronieni i nie można ich, ot tak, zwolnić z pracy. Przywrócenie Żelazik do pracy jest dziś jednym z najważniejszych postulatów protestujących.
Liderka protestujących związkowców podkreśla też twardo, że zarządowi udało się zawrzeć pewne porozumienia z małymi związkami w firmie, ale z największym – Związkiem Zawodowym Personelu Pokładowego i Lotniczego – takiej zgody nie osiągnięto. To ten związek kwestionuje proponowany przez zarząd regulamin wynagrodzeń – ten nigdy nie zmaterializował się na papierze, a na dodatek zawierał dyskryminację kobiet po urlopach macierzyńskich.
Żelazik twierdzi też, że zwolnienia w firmie są „na pokaz”. – Prezes potem do niektórych wydzwania wieczorem i chce, żeby pracowały – twierdzi Żelazik. – Zwolnił też osobę, która jest służbowo na delegacji i nie była na naszym proteście pod siedzibą LOT-u – kwituje.