Klęka przed stewardessą, gania związkowców po korytarzu, dzwoni do protestujących, wysyła im faktury za odwołane loty. Prezes LOT-u Rafał Milczarski jest obecnie na ustach całej Polski z powodu strajku personelu, przed którym za żadne skarby nie chce się ugiąć. Prezes trwa przy swoim, a sam konflikt w LOT przypomina próby gaszenia ognia benzyną.
Osoby mające wykupione bilety na podróże lotnicze z naszym narodowym przewoźnikiem, nie mają ostatnio wesołych min.
– Wracałem wczoraj z Pragi. Zamiast samolotu LOT, podstawiono nam jakąś prehistoryczną maszynę Air Carpatia. Przyjemne to nie było – mówi INNPoland.pl jeden ze znajomych biznesmenów.
Czarterowanie maszyn od innych przewoźników to efekt strajku w LOT. Ostatnie dni są pełne doniesień o dziwnych zachowaniach prezesa firmy, jego wyczynach w zwalczaniu związków zawodowych i niezrozumiałych posunięciach. W ostatnim wywiadzie dla PAP, Milczarski sugeruje nawet, że strajkujący pracownicy zastraszają tych, którzy nie protestują. Broni też umów B2B, twierdząc, że to nie są śmieciówki.
Część pracowników firmy domaga się po prostu większych pieniędzy i powrotu do poprzedniego systemu wynagrodzeń. W obliczu kryzysu zgodzili się oni na obniżenie pensji, by ratować LOT.
Przewoźnik dostał wtedy kilkadziesiąt milionów z budżetu państwa, ustabilizował finanse i wyszedł na prostą. Ale zasady wynagradzania ciągle są "kryzysowe". Na dodatek znaczna część załóg jest zatrudniona w modelu B2B, czyli na samozatrudnieniu – bez prawa do urlopu, strajku itd. Za dni, kiedy nie mogą latać np. z powodu choroby, pieniędzy nie dostaną. Protestujący argumentują, że kiedy LOT był w złej sytuacji, to obniżono im pensje. Dziś nieźle zarabia, więc i oni powinni dostawać przynajmniej tyle, co wcześniej. Zeszły rok firma zakończyła z zyskiem netto wynoszącym 354,4 mln zł, zysk na działalności operacyjnej (czyli przewożeniu pasażerów) wyniósł 273,5 mln PLN. Jeszcze w 2015 firma zanotowała stratę w wysokości 46,5 mln zł.
Kim jest kontrowersyjny prezes LOT?
Rafał Milczarski ma 41 lat, pochodzi z Radomia. Już dawno przedstawiał się jako miłośnik tego miasta i lokalny patriota. Stąd może brać się jego poparcie dla idei rozbudowy lotniska w Radomiu, ciągle będącego obiektem kpin. Trudno się dziwić, bo przez ostatni rok z Radomia nie poleciał żaden rejsowy samolot. Lotnisko doprowadzono do upadłości tylko po to, by obecnie mogły je kupić Porty Lotnicze (PPL) – państwowa spółka.
– Znam prezesa Milczarskiego od kilkunastu lat, bo z powodzeniem wprowadził prywatną brytyjską firmę kolejową na nasz rynek. Nie jest to może wielki przewoźnik, ale sukcesu nie można mu odmówić. Zapamiętałem go jako liberała gospodarczego i to się z pewnością nie zmieniło. Ale muszę przyznać, że jestem zaskoczony jego bezkompromisowością i bardzo ostrą grą ze związkami zawodowymi – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Adrian Furgalski, wiceprezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.
PLL notorycznie odmawia zainwestowania jakichkolwiek pieniędzy w lotnisko w Modlinie. Faktycznie opanowane przez Ryainaira, ale z dużym potencjałem. Dość powiedzieć, że Modlin leży ok. 40 km od centrum Warszawy, zaś na lotnisko w Radomiu ze stolicy trzeba jechać ok. 100 km.
Ale eksperci rynku lotniczego mówią nieoficjalnie, że chodzi o coś innego. Lotnisko w Modlinie jest uważane za inwestycję marszałka województwa mazowieckiego, Adama Struzika. W Prawie i Sprawiedliwości powszechna jest wrogość do Struzika, który – wszystko na to wskazuje – utrzyma władzę na Mazowszu. A poza tym PPL w Modlinie nie może obsadzić zarządu i intratnych stanowisk swoimi ludźmi, więc postanowił zmarginalizować lub wykończyć to lotnisko.
Człowiek partii - ale jakiej?
Tajemnicą pozostają związki prezesa Milczarskiego z PiS. Nie był wcześniej znany jako miłośnik tej partii, ale już kilka miesięcy po objęciu stanowiska wraz z prezesem Lotosu dopuszczał wybranych na rozmowy z ówczesnym ministrem skarbu Dawidem Jackiewiczem podczas forum ekonomicznego w Krynicy. Przez wiele osób nazywany był zresztą "wstawką" Jackiewicza w LOT. Minister skarbu popadł później w niełaskę, zaś Milczarski się ostał.
Przez kilka miesięcy był członkiem komitetu sterującego prawicowego stowarzyszenia Republikanie, z którym związani są m.in. były poseł Przemysław Wipler czy Anna Streżyńska. Republikanie opowiadają się m.in. za wolnym rynkiem i ograniczeniem roli państwa w gospodarce – pisze Wyborcza.pl.
Rafał Milczarski został prezesem LOT w 2016 roku, po tym jak rada nadzorcza wybrała go na to stanowisko. Było to dość zaskakujące, bo Milczarski znany jest jako specjalista od… kolei i kruszyw. Skończył podstawówkę i liceum w Radomiu, maturę zdał (dzięki stypendium) w elitarnej katolickiej Downside School w Wielkiej Brytanii. Potem studiował ekonomię na Uniwersytecie Cambridge, zdobywał stypendia i doświadczenie.
Po studiach pracował w dziale logistyki morskiej i kolejowej firmy Foster Yeoman Limited z Wielkiej Brytanii. Następnie trafił do polskiego oddziału firmy, gdzie został członkiem zarządu. Później został prezesem spółki Kolej Bałtycka, specjalizującej się w przewozach towarowych, a później rozwijał polski biznes firmy Freightliner, zajmującej się przewozami towarowymi.
Krytyka lotniska
Z lotnictwem Milczarski nie miał wcześniej nic wspólnego. Parę razy błysnął niewiedzą. Stwierdził na przykład, że lotnisko na Okęciu, dziś Lotnisko Chopina, zostało źle zaprojektowane i kwestionował sens jego istnienia.
– Dlaczego Lotnisko Chopina jest takie, jakie jest, czyli kompletnie źle zbudowane, dysfunkcyjne, zbyt małe, zbyt wąskie? – pytał w wywiadzie dla Radia Zet. Prezes LOT kompletnie zapomniał o tym, że Okęcie powstało przed II wojną światową, w nieco innych realiach gospodarczych, politycznych i ekonomicznych.
Obecnie dał się za to poznać jako zaciekły wróg związków zawodowych. Mimo wszystko eksperci podkreślają, że dobre wyniki finansowe LOT-u są po części jego zasługą, bo żelazną ręką trzyma koszty w ryzach.
– W przypadku wcześniejszej działalności kolejowej, Rafał Milczarski mógł mieć kontakt ze związkami zawodowymi, ale na pewno nie na taką skalę, jak w LOT, więc nie miał szans sprawdzić się w tej materii. Nie mogę więc powiedzieć, czy pan Milczarski ma umiejętność prowadzenia dialogu czy nie. Różnie można związki oceniać, ja akurat nie popieram postulatów zdążających do przywrócenia złego, moim zdaniem, regulaminu wynagrodzeń – dodaje Furgalski.
– Tu trzeba w którymś momencie znaleźć kompromis. Niezależnie od tego, po czyjej stronie jest racja, firma ponosi bardzo poważne straty finansowe. Nie oszukujmy się, że piloci czy związki zapłacą faktury za zamieszanie. Wystawiać je można, pewnie pójdą z tym do sądu. Wygrają czy nie, parę lat to z pewnością potrwa, a straty w kasie są już teraz każdego dnia – podsumowuje ekspert.