
Reklama.
Już co trzecia złotówka z 250 miliardów złotych, jakie wydajemy na żywność, trafia do sieci dyskontowych – jak Aldi, Biedronka czy Lidl. Eksperci z firmy Nielsen szacują, że sklepy te w ciągu ostatniego roku zwiększyły swój udział w rynku o 0,8 proc. – do 33,2 proc.
Teoretycznie, sieci posiadają „zaledwie” około 4 tysięcy sklepów dyskontowych – na 90 tys. wszystkich dyskontów w Polsce. Ale udało im się doprowadzić do sytuacji, w której konsumenci właściwie automatycznie kojarzą zakupy – zwłaszcza „duże”, związane z robieniem zapasów na kilka kolejnych dni czy tygodni – z dyskontami sieciowymi.
Taniej już się nie da
Najpierw udało im się przekonać klientów, że „taniej już się nie da”. Potem zaatakowały pozycję supermarketów, wprowadzając produkty z wyższej półki czy przemeblowując poszczególne sklepy tak, by klient miał poczucie, że nie jest w sklepie dla najbiedniejszych. Nic jednak nie trwa wiecznie.
Najpierw udało im się przekonać klientów, że „taniej już się nie da”. Potem zaatakowały pozycję supermarketów, wprowadzając produkty z wyższej półki czy przemeblowując poszczególne sklepy tak, by klient miał poczucie, że nie jest w sklepie dla najbiedniejszych. Nic jednak nie trwa wiecznie.
– W Polsce dyskonty mogą liczyć maksymalnie na przekroczenie poziomu 40 proc. udziału w rynku, dalej nie pójdą – podkreśla na łamach dziennika "Rzeczpospolita" Andrzej Faliński, prezes Forum Dialogu Gospodarczego. – Dlatego może przekroczą poziom 5 tys. placówek, ale dalej ich sklepy zaczną się kanibalizować. Wtedy zaatakują pozycje sieci partnerskich i franczyzowych – kwituje.