Dymisja sekretarza ds. Brexitu w brytyjskim rządzie, plotki o rebelii w szeregach torysów i zwoływany w błyskawicznym tempie szczyt Unii Europejskiej – to pierwsze efekty porozumienia, jakie rząd Theresy May miał zawrzeć z Brukselą. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dla Brytyjczyków to może być raczej smutna wiadomość.
– Nie mogę poprzeć tego porozumienia z czystym sumieniem – skwitował Dominic Raab, sekretarz ds. Brexitu w gabinecie Theresy May, uzasadniając złożoną dziś dymisję. Jego odejście to bezpośredni efekt zawartego przez negocjatorów obu stron porozumienia, które po 5-godzinnym, burzliwym posiedzeniu rządu, zostało ostatecznie zaakceptowane przez Londyn.
May zapewniła, że ma poparcie członków swojego gabinetu, ale – jak widać – nie wszystkich. Jak przekonuje BBC, rośnie też niezadowolenie „w tylnych ławach” Partii Konserwatywnej, a więc wśród deputowanych, którzy nie należą do grona ścisłych decydentów. Ten ferment może skutkować głosowaniem nad wotum nieufności dla May i jej gabinetu.
Problemy Londynu i Brukseli
Michel Barnier, negocjator z ramienia UE, przekonuje, że wszystkie kluczowe problemy w relacjach Londynu z Brukselą zostały rozwiązane. Dotyczy to praw obywateli UE na Wyspach i praw Brytyjczyków w krajach UE, mechanizmów rozliczeń finansowych między stronami, sposobów rozwiązywania konfliktów czy – do niedawna kwestii kluczowej – funkcjonowania granicy między Królestwem a Irlandią.
Formalnie oznacza to, że nadzieje tych, którzy liczyli na fiasko negocjacji i proces prawny, który mógłby doprowadzić do powtórki referendum na temat Brexitu, pozostaną niespełnione. Według sondażu przeprowadzonego na początku września, dziś 59 proc. Brytyjczyków głosowałoby za pozostaniem w Unii.
Wygląda na to, że jest już jednak za późno, choć eksperci spekulują jeszcze na temat potencjalnych prawnych sposobów unieważnienia Brexitu: w końcu porozumienie muszą jeszcze zaakceptować parlamenty – brytyjski i europejski. Szef Komisji Europejskiej, Jean-Claude Junkcer, zaproponował też zwołanie nadzwyczajnego szczytu UE.