Związkowcy nie odpuszczają. Choć w projekcie nowelizacji ustawy wprowadzającej zakaz handlu znalazła się poprawka odnosząca się do sklepów używających statusu placówki pocztowej, to reszta postulatów „Solidarności” została pominięta. Związki odpowiedziały zmasowaną salwą: naciskają nie tylko na uwzględnienie swoich poprzednich pomysłów, ale dorzucają też garść nowych.
Ostatnie posiedzenie Komisji Polityki Społecznej i Rodziny okazało się wyjątkowo burzliwe: w trakcie dyskusji nad projektem nowelizacji związkowcy przedstawili kolejne pomysły zmian w zakazie handlu. Jak się okazuje, kolejny bolesny cios wymierzony jest w sieci franczyzowe – takie jak Żabka czy Carrefour Express.
Nazwa i znak o charakterze zindywidualizowanym
Do tej pory właściciele sklepów korzystających z tej franczyzy, mieli prawo otworzyć sklep, o ile „wyłącznie osobiście, we własnym imieniu i na własny rachunek” staną za ladą. „Solidarność” chce położyć temu kres – domagając się spełnienia dodatkowego warunku: właściciel powinien „korzystać wyłącznie z nazwy i znaku towarowego o charakterze odróżniającym i zindywidualizowanym”.
To ewidentnie przekreśla szanse franczyzobiorców na nieskrępowane handlowanie w niehandlowe niedziele. Związkowcy podkreślają, że to dla dobra przedsiębiorców. – Doświadczenie stosowania ustawy wskazuje, że otwarte w niedziele są liczne placówki handlowe o znacząco ograniczonej samodzielności, należące do sieci franczyzowych, w których przedsiębiorca-franczyzobiorca pozbawiony jest realnej możliwości zaprzestania prowadzenia handlu w niedzielę – twierdzi „S”.
– Tym samym winien zostać objęty ochroną równą ochronie właściwej dla świata pracy – kwitują związkowcy w oświadczeniu dołączonym do pisma adresowanego do posłów. Innymi słowy, sieci mają narzucać franczyzobiorcom pracę w niedzielę.
– Takie były postulaty samych franczyzobiorców niektórych sieci – powiedział Wiadomościom Handlowym Alfred Bujara, szef handlowej „Solidarności”. – Ja się przy tym, powiem szczerze, nie upieram. Niech oni też troszeczkę zawalczą o swoje, bo do tej pory to naszymi rękoma próbują to załatwić. Niech oni też coś w tym temacie zrobią – dodawał związkowiec.
Pod dyktando związkowców
Politycy wydają się być nową ofensywą związków zaskoczeni. Ani w Komisji, ani w resorcie pracy nie ma najwyraźniej chęci, by podchwycić inicjatywę „Solidarności”. – Widzę, że byłby problem, wprowadzalibyśmy znowu jakieś pojęcia – miał opiniować wiceminister Stanisław Szwed.
Podobnie nie ma wielkiego entuzjazmu dla wydłużenia godzin obowiązywania zakazu handlu: związkowcy chcieli, by sklepy zamykano o godz. 22 w soboty i otwierano nie wcześniej niż o 5 rano w poniedziałek. Miało to zapobiec sytuacjom, gdy po sobotnim handlu pracownicy wychodzili z pracy koło północy i musieli się w niej zameldować o godz. 0.15 w nocy z niedzieli na poniedziałek.
Poprawka ta jednak również nie przypadła do gustu politykom. Podkreślmy – na razie. – Wydaje mi się, że to jeszcze nie ten moment – miał komentować Szwed. – Ta nowelizacja nie obejmie tej zmiany – dodawał.
Bo też nic nie jest przesądzone. – Byłem na kilku posiedzeniach komisji sejmowych w sprawie handlu i tam wszystko odbywa się pod dyktando dużych związków zawodowych – przekonuje w rozmowie z INNPoland.pl Zbigniew Kmieć, ekspert Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Nazywa on zakaz handlu „projektem tożsamościowym” NSZZ „Solidarność”.
Zaiste, dla związków zakaz handlu jest dziś przedsięwzięciem sztandarowym: dobitnym dowodem, że związki wciąż mają moc, by forsować postulaty świata pracy i wywalczyć pracownicze przywileje. – Dziś związkowcy obrośli w piórka i muszą mieć uzasadnienie, by piastować te związkowe synekury – kwituje ironicznie nasz rozmówca.
Zakaz niszczy małe sklepy?
A dziś „Solidarności” łatwiej przeforsować swoje postulaty niż kiedykolwiek wcześniej, gdyż związek jest jednym z najbliższych sojuszników kolejnych gabinetów Prawa i Sprawiedliwości. – To zaplecze rządu – podsumowuje Kmieć.
Zaplecze, którego inicjatywy są jednak – jego zdaniem – szkodliwe. – Mam nadzieję, że rząd się z tego wycofa – mówi o zakazie handlu Kmieć. – Rząd dysponuje narzędziami, by zapewnić pracownikom prawo do dwóch wolnych niedziel, ale nie musi tego załatwiać taką właśnie regulacją – precyzuje.
Według Związku Przedsiębiorców i Pracodawców ustawowe wolne niedziele to wiatr w żagle dużych sieci – i w oczy małych sklepikarzy. Duże sieci potrafią sobie odbić jeden dzień handlu mniej poprzez promocje organizowane pod koniec tygodnia, które ściągają tłumy klientów. W efekcie małe sklepy mają jeszcze mniej klientów niż wcześniej: bo w niedziele ruch zamiera, ale i dzień, dwa wcześniej jest niewielki – bo wszyscy tkwią w kolejkach w dużych sklepach, z reguły w galeriach handlowych.
A musimy pamiętać, że samorządy przez ostatnie kilkanaście lat radośnie tworzyły te centra – podkreśla Kmieć. – W efekcie ulice zostały pozbawione szeregu usług, nie tylko handlowych, ale też np. gastronomicznych. Jakiś czas temu np. byłem we Włocławku i przy głównej ulicy nie było się gdzie napić kawy – opowiada. – W Grudziądzu jest cudowny bulwar nad Wisłą i nie ma tam gdzie wydać choćby złotówki – dodaje.
Zakaz handlu sprzyja, według niego, temu swoistemu „pustynnieniu”. O ironio, wygląda jednak na to, że „Solidarność” na dotychczasowe próby obchodzenia rygorów ustawy chce po prostu odpowiedzieć „nauczką” dla spryciarzy. – Zastanawiam się, czy odpowiedzią [na próby obejścia zakazu] nie byłoby, że Żabka, owszem, może się otworzyć, ale świadczyć mogłaby tylko usługi pocztowe – dowodził Janusz Śniadek, poseł PiS i... były szef „S”. I wszystko jasne.