Po spektakularnym październikowym strajku oraz rozpoczętych w listopadzie negocjacjach płacowych, przestaliśmy słyszeć o sporze między pracownikami a szefami PLL LOT. Jak się jednak okazuje, negocjacje zakończyły się impasem. LOT nie chce rozdzielić podwyżek tak, jak chcą tego związkowcy. Ci jednak mówią, że nie chcą strajku.
Zarząd PLL LOT złożył pilotom i stewardesom zatrudnionym na umowę o pracę ofertę podwyżek w średniej wysokości 14 proc., na osobę przypadnie więc od kilkuset do ponad 6 tys. zł miesięcznie brutto - poinformowała w czwartek PAP spółka. Związki zawodowe nie przyjęły propozycji.
Batalia toczy się o podwyżki, na które firma ma przeznaczyć ponad 20 mln złotych. Mówiąc w skrócie, pracownicy LOT oczekują podwyżki otrzymywanych regularnych pensji, zarząd wolałby wydawać te pieniądze w ramach czegoś na kształt systemu motywacyjnego, skłaniającego np. do punktualności.
Jednak opóźnienia nie zawsze wynikają z winy załogi. Wystarczy mgła nad lotniskiem i loty są sparaliżowane. Wówczas pracownicy mogliby nie otrzymać premii.
Związkowcy: Jesteśmy w lepszej sytuacji
Jak wyglądają nastroje wśród związkowców? – My jesteśmy w lepszej sytuacji - jesteśmy w sporze – wyjaśnia w rozmowie z INNPoland.pl Agnieszka Szelągowska. – W tym tygodniu jeszcze nie chcemy nagłaśniać naszych problemów, jednak w przyszłym będzie miało miejsce spotkanie zarządu, na którym będziemy podnosić nasze postulaty.
Związkowcy narzekają za to na twardą postawę negocjacyjną spółki. – Zrezygnowaliśmy z części naszych postulatów, jednak dla zarządu okazało się to niewystarczające – mówi Szelągowska. – Zaproponowaliśmy podział premii, który odpowiadałby większości pracowników, jednak LOT go odrzucił – dodaje.
W tej chwili nie wiadomo, czy brak porozumienia przerodzi się w akcję strajkową, taką jak w październiku zeszłego roku. Wówczas po kilku dniach strajku prezes PLL LOT w trybie dyscyplinarnym zwolnił 67 protestujących, uznając go za nielegalny.
Związkowcy nie chcą strajku
- Naszym celem nie jest strajk - twierdzi stanowczo Szelągowska. – Zwłaszcza, że LOT kolejnego strajku może po prostu nie wytrzymać. Jednak nie może być tak, że pracownik po 20 latach pracy nie otrzyma żadnej podwyżki - mówi.
Podczas poprzedniego strajku odwołane zostały loty, m.in. do Nowego Jorku, Tokio, Seulu, Londynu czy Toronto. A narodowy przewoźnik, by załatać dziury kadrowe, wynajął samoloty innych linii wraz załogą. W efekcie pracownicy otrzymali przedsądowe wezwania do zapłaty nawet pół miliona złotych, które linia straciła odwołując rejsy.
Strajk powodował także naruszenia zasad bezpieczeństwa – Urząd Lotnictwa Cywilnego zauważył, że np. personel latał bez mundurów, albo nie miały odpowiedniego stażu jednak sprawę zamieciono pod dywan - dodaje Szelągowska. Jak się okazało ULC nie nadążał z kontrolowaniem maszyn - bezpieczeństwo samolotów mogły sprawdzać najwyżej trzy osoby.
Obecnie stawką jest też stanowisko prezesa. Milczarski – choć zarzuca związkowcom m.in. pracę na rzecz obcych wywiadów – może je stracić, jeśli nie dojdzie do porozumienia. Kontrakt prezesa kończy się 31 stycznia i nie jest powiedziane, że zostanie przedłużony.