Po spektakularnym październikowym strajku oraz rozpoczętych w listopadzie negocjacjach płacowych, przestaliśmy słyszeć o sporze między pracownikami a szefami PLL LOT. Wkrótce zapanowała cisza – i najwyraźniej nie przypadkiem, bowiem upływa właśnie termin, jaki wyznaczyły sobie strony sporu, a o jakichkolwiek ustaleniach kończących konflikt nic nie wiadomo.
W czasie strajku związkowcy postawili kilka żądań pozapłacowych. Najważniejsze dotyczyły zwolnień: przywrócenia do pracy osób zwolnionych w trakcie sporu – od liderki Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego, Moniki Żelazik, po pracowników zwolnionych w październiku – oraz wyrzucenia z firmy prezesa Rafała Milczarskiego.
To był punkt wyjścia do przerwania strajku – zwolnionych przywrócono, choć i prezes zachował stanowisko. Na bazie tego kompromisu, w połowie listopada zaczęły się negocjacje płacowe.
Poza liderami związków i Bartłomiejem Piechotą (reprezentuje w sporze zarząd firmy) biorą w nich udział szef Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys i Andrzej Malinowski, prezydent Pracodawców RP. Mają oni uczestniczyć w specjalnym spotkaniu ze związkowcami w środę po południu.
Rozmowy ostatniej szansy
Mimo tego zaangażowania i upływu dwóch miesięcy nic nie osiągnięto – tak można lapidarnie podsumować przebieg „negocjacji”. Według „Gazety Wyborczej” część związkowców wręcz żałuje, że strajk został przerwany. Inni liczą jeszcze na „rozmowy ostatniej szansy”.
Batalia toczy się o podwyżki, na które firma ma przeznaczyć ponad 20 mln złotych. Mówiąc w skrócie, pracownicy LOT oczekują podwyżki otrzymywanych regularnych pensji, zarząd wolałby wydawać te pieniądze w ramach czegoś na kształt systemu motywacyjnego, skłaniającego np. do punktualności.
Ale obecnie stawką jest też stanowisko prezesa. Milczarski – choć zarzuca związkowcom m.in. pracę na rzecz obcych wywiadów – może je stracić, jeśli nie dojdzie do porozumienia. Kontrakt prezesa kończy się 31 stycznia i nie jest powiedziane, że zostanie przedłużony.