Gdzie jest największe stężenie pseudocoachów i towarzystwa wzajemnej adoracji na jeden pixel kwadratowy w polskim internecie? Tak, tak – na LinkedInie. Serwis społecznościowy, który dzięki słabości Facebooka zyskuje na popularności, dziś momentami staje się karykaturą samego siebie. Nic dziwnego, wystarczy poczytać, co tam się dzieje.
Oczywiście nie jest tak, że na LinkedInie są tylko te grupy użytkowników. Jest tam masa wartościowych treści, można załatwić naprawdę konkretne biznesy i znaleźć odpowiednich ludzi. I to jest super – szczerze polecamy i zachęcamy. Po prostu ostatnio w oczy rzuca się to, co złe. Nie bez powodu powstał fanpage "Mądrości z LinkedIna" i powiedzenie, że jeśli ktoś jest tam coś podejrzanie wyjątkowo aktywny, to po prostu nie ma co robić w pracy.
Mentorska i motywacyjna papka
Gdyby serwisy społecznościowe były ludźmi, LinkedIn byłby dziwnym kuzynem Facebooka, który na rodzinnym obiedzie, zamiast chwalenia się setkami zdjęć swoich dzieci czy pierścionków zaręczynowych, głosiłby motywacyjne przemyślenia lub informował o wykonywanych przez siebie „mikroakcjach”, które „mają znaczenie”, bo „życie jest ich sumą”.
Dla osoby, która na swoje konto LinkedIn zagląda raz w miesiącu, by zaakceptować uzbierane przez ten czas zaproszenia do nawiązania kontaktu czy przejrzeć oferty pracy od rekruterów, serwis społecznościowy może wydawać się nieszkodliwy. Jednak wystarczy przewinąć główną tablicę, by znaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości. A konkretnie - rzeczywistości coachingowej.
„Weź głęboki oddech. To tylko zły dzień, a nie złe życie”, „Ludzie osiągający sukcesy zawsze szukają okazji, by pomóc innym. Ludzie bez sukcesów zawsze pytają: Co będę z tego miał?”,
„Ludzie sukcesu nigdy nie przejmują się tym, co robią inni” – takie i inne "głębokie" cytaty są na LinkedInie codziennością.
Popularnością cieszy się rodzimy fanpejdż "Mądrości z LinkedIna" (ponad 14 tys. lajków), który bezlitośnie punktuje co głupsze, pseudomotywujące wpisy. Zresztą, trend zauważalny jest też poza granicami polski. Inne kraje mają swoich "kołczów".
– LinkedIn jest pustkowiem pełnym nieprzebranej rzeszy konsultantów zarządzania, gratulujących sobie nawzajem – podsumowuje brytyjski The Guardian. I niestety jest w tym sporo prawdy - potwierdza to chociażby profile na Twitterze o nazwie „Stupid LinkedIn Shit”, "Crap on LinkedIn".
Nagle okazuje się, że wokół są sami prezesi, CEO, członkowie zarządów, konsultanci, sama kadra menadżerska i inne polsko-angielsko dziwnie brzmiące stanowiska. Dyrektor zarządzający gigantycznej marki w Polsce powiedział kiedyś na offie, że jest na LinkedIn, ale raczej tam nie wchodzi, bo albo nie ma czasu, albo jedyne, czego ludzie od niego tam chcą, to sprzedawać mu kolejne rzeczy.
Oddzielną grupą mogliby być "gratulowacze" lub "biznesowi cheerleaderzy", którzy w ogóle nie mają porażek, każdy swój mniejszy lub większy sukces okraszają takimi słowami i opisami, że... czapki z głów. I obok zaraz pojawia się kilkadziesiąt komentarzy z gratulacjami. Trochę taki lajk za lajk na Facebooku.
Szczere intencje
Intencje, które towarzyszyły tworzeniu medium na początku były dobre i szczere - portal pełen ciekawych ofert pracy, możliwość stworzenia sieci kontaktów biznesowych i szansa na przedstawienie swojej firmy potencjalnym klientom i partnerom. I jakaś część LinkedIna, tym ideałom pozostała wierna.
Niestety z czasem intencje się wypaczyły, kreując serwis po części pełen spamu, botów i nikomu niepotrzebnych powiadomień o zawodowych rocznicach. Niewątpliwie w nieprzebranym nurcie bezużytecznych treści można znaleźć coś wartościowego, jednak nie każdy ma czas lub zwyczajnie chęć, żeby nakładać na nie filtr.
– LinkedIn to, bądź co bądź, medium społecznościowe i można tam zamieszczać wpisy, które są formą podzielenia się swoimi myślami, budowania wizerunku czy zdobywania klientów. W tym miejscu możemy budować siebie jako markę. I to tylko od nas zależy, w jaki sposób ta marka ma być budowana – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Paweł Wieczorek, medioznawca SWPS.
Ludzi, którzy nadal traktują LinkedIn jako miejsce, w którym nawiązuje się relacje biznesowe, zaskoczyć może, jak wiele w ich codziennym feedzie pojawia się motywacyjnych nonsensów i dowcipnych karierowych memów, w stylu „Mój szef powiedział mi, żebym ubierał się tak, jakbym szedł do pracy, którą chciałbym mieć, a nie, którą mam. Teraz siedzę na spotkaniu dyscyplinarnym przebrany za Batmana”.
– Z punktu widzenia osoby umieszczającej takie posty, ma ona jakiś cel, chce być postrzegana w jakiś konkretny sposób. Może chce uchodzić za osobę kreatywną, otwartą, oryginalną. Oczywiście może się w tym zapędzać i popełniać błędy w budowaniu tej marki, co dla innych może być śmieszne – tłumaczy medioznawca.
– Natomiast z punktu widzenia tej osoby, może jej się wydawać, że kreuje swój wizerunek człowieka "na luzie", do którego każdy może podejść, poklepać po ramieniu, a nie szalenie nadętego i skupionego tylko na problemach, które są do rozwiązania – dodaje.
"Głębokie cytaty" od mniej inteligentnych?
Według badań psychologów University of Waterloo osoby, które dzielą się „głębokimi” i inspirującymi cytatami na mediach społecznościowych, osiągają niższe wyniki w testach na zdolności poznawcze. Są również zatwardziałe w swoich przekonaniach religijnych oraz bardziej podatne na wiarę w teorie spiskowe i zjawiska paranormalne.
Wyniki badania mogą odzwierciedlić poziom, jaki obecnie utrzymuje się na biznesowym portalu. A takich lub podobnych postów na serwisie pojawia się ponad 100 tys. tygodniowo. Również użytkowników LinkedIna wciąż przybywa - po 15 latach od założenia, konto na platformie stworzyło ponad 590 mln osób, według danych z października 2018 r. To więcej, niż aktywnych użytkowników Twittera, których po 12 latach działalności jest „zaledwie” 335 mln (dane z lipca 2018).
Usuwanie profilu na LinkedInie
Oprócz przepoczwarzania się w korporacyjną platformę serwującą coachingową papkę, LinkedIn ma również ciekawe podejście do influencerów. Nie są to osoby, które dyktują trendy, a te, których treści są na tyle ciekawe czy oryginalne - infulencerzy na LinkedInie są wybierani. „LinkedInfluencerami” są zatem m.in. Bill Gates, Richards Branson, Oprah Winfrey, a nawet ministrowie Indii, Japonii czy Australii.
– Nie zapominajmy, że to również my kształtujemy treści, które tam widzimy. Jeśli w naszym kręgu znajdują się osoby, które dobieramy starannie, wówczas łatwiej jest uniknąć sytuacji, w których będziemy zasypywani dziwnymi wpisami – podsumowuje medioznawca.
Sam LinkedIn i użytkownicy produkujący motywacyjne treści, wcale nie próbują ukryć swoich zamiarów „skołczowania” i „sczelendżowania” świata biznesu. Osobom, które to mierzi, pozostaje chyba jedynie dezaktywacja konta albo zrobienie porządku na swoim profilu i usunięcie z listy znajomych tych dzielących się z resztą świata swoimi pseudomotywującymi przemyśleniami.