Odkryta przez portal Onet.pl afera z najnowszymi wydatkami Polskiej Fundacji Narodowej nie powinna nas dziwić. Jest w zasadzie kopią poprzedniej – gdy na antykampanię dotyczącą sądów i sędziów wydano lekką ręką 8,5 miliona złotych. Można zaryzykować twierdzenie, że sprawa sądów była dla PFN treningiem przed skokiem na głęboką wodę i po prawdziwe pieniądze.
Otwarte pozostaje pytanie, kto się na tym wzbogacił? Bo mechanizmy stosowane przez Polską Fundację Narodową przypominają sposoby na wyciąganie pieniędzy z instytucji zarówno państwowych, jak i prywatnych.
– W instytucji publicznej kradnie się, a mówiąc delikatniej sprzeniewierza środki, nie trudniej niż w prywatnych firmach. Jeśli kierownictwo ma nieuczciwe zamiary to nadzór nad budżetem jest fikcyjny. Komu postawi się pracownik kontroli finansowej lub audytu? – mówi w rozmowie z INNPoland Michał Rybak, były funkcjonariusz Agencji Wywiadu, prywatny detektyw.
"Sędzia z Tarnobrzega pod koniec 2006 roku wpadł na kradzieży kiełbasy w stalowowolskim markecie. Następnego dnia jechał do Tarnobrzega, by swoim przełożonym wytłumaczyć tę sprawę, lecz nie dojechał. Wpadł do rowu uciekając przed policyjną kontrolą. We krwi sędziego wykryto 2,36 promila alkoholu".
Kampanię zlecono firmie Solvere, założonej przez dwójkę byłych pracowników kancelarii premiera – Piotra Matczuka i Annę Plakwicz. Pod koniec 2018 roku, Sąd Rejonowy w Warszawie uznał, że finansowanie kampanii "Sprawiedliwe Sądy" przez Polską Fundację Narodową było sprzeczne z celami jej działania zawartymi w statucie. Latem tego roku Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił apelację PFN w tej sprawie.
Teraz Fundacja w dokładnie ten sam sposób wydała już nie 8,5 miliona, ale 5,5 mln dolarów, czyli około 20 milionów złotych. I znów beneficjentami działalności – a w zasadzie pozorowanej działalności – Fundacji była grupa osób zbliżona do rządów dobrej zmiany.
Czy można mówić o wyprowadzaniu pieniędzy? Efekty działania Fundacji są obiektem kpin internautów. I słusznie, bo agencja White House Writers Group wynajęta przez PFN spisała się wręcz po amatorsku. Zdjęcia czeskiej Pragi zamiast Warszawy, fotka narciarskiego freestylera z gratulacjami dla Kamila Stocha – wygląda to tak, jakby ktoś wrzucał materiały do mediów społecznościowych dla żartu. Można też podejrzewać, że efektów pracy (o ile tak można to nazwać) WHWG nikt nie sprawdzał.
– Jednym z najprostszych sposobów bezpośredniego wyprowadzania środków z podmiotu może być oficjalne zatrudnienie osoby i brak rozliczania jej z obowiązku świadczenia pracy. Brzmi niewiarygodnie, ale to się zdarza. Jeśli jest niekompetentna, to lepiej niech nic nie robi, bo jeszcze coś zepsuje – wskazuje Rybak.
– Jednak w mojej ocenie zdecydowanie najpopularniejszymi są dwa inne, bezpieczniejsze modele: wyprowadzanie środków w postaci zmiennych składników wynagrodzenia, mniej lub bardziej regularnych premii przyznawanych jednej osobie lub grupie zaufanych pracowników. Drugi sposób to nadużycia poprzez stałe płatności na rzecz podmiotów zewnętrznych. Wystarczy zwiększyć wartość faktury za realną usługę lub usługę wykonywaną tylko pozornie. – przypomina detektyw Rybak.
Drugą sprawą są kwestie personalne. O współpracy z WHWG miał zdecydować były wiceszef PFN Maciej Świrski. A to bliski znajomy kontrowersyjnego historyka, znanego z homofobicznych wypowiedzi, Marka Chodakiewicza. Jego siostra, Anna Wellisz, odpowiadała w WHWG za współpracę z PFN. Wzbogaciła się też żona Chodakiewicza, Monika Jabłońska. Sam Chodakiewicz, podobnie jak jego kolega z pracy, Paweł Styrna, brał pieniądze za wykłady i współpracę z WHWG. Warto też przypomnieć, że wujkiem Chodakiewicza jest słynny ze swoich smoleńskich teorii Chris Cieszewski – jego opracowania były wykorzystywane przez komisję Macierewicza.
Mówienie o tym, że w sprawie najnowszej afery wiemy już wszystko, byłoby przedwczesne. Tu pojawia się mnóstwo kolejnych pytań. Michał Rybak zadał je publicznie na swoim profilu na Twitterze:
I na nie powinno się przede wszystkim szukać odpowiedzi.