
Mark Zuckerberg znów musiał spowiadać się przed kongresem. Chodzi o jego pomysł stworzenia globalnej sieci płatniczej opartej na kryptowalucie Facebooka - Libra. Jako że miliarderowi zdarzało się już mijać z prawdą, kongresmeni niespecjalnie kupują jego tłumaczenia. Dlatego Zuckerberg zastosował szantaż moralny - albo zrobią to Stany, albo Chiny.
W nocy z środy na czwartek Zuckerberg stawił się przed kongresem, by odpowiedzieć na wszelkie wątpliwości. I trzeba oddać Zuckerbergowi, że mówił w większości do ludzi, którzy mają niewielkie pojęcie o technologiach i samej sprawie. Byli lepiej przygotowani, niż podczas grillowania po Cambridge Analytica, ale i tym razem zdarzały się pytania głupie bądź od czapy.
Na początku wypomniała Zuckerbergowi, że pośrednio przyczynił się do sporego zamieszania w czasie wyborów prezydenckich w 2016 r., w której wciąż toczy się postępowanie.
Być może czuje Pan, że jest ponad prawem? Wygląda na to, że próbuje Pan agresywnie zwiększyć rozmiar swojej firmy i zrobicie wszystko, by wyprzedzić kogokolwiek, konkurencję, kobiety, ludzi o innym kolorze skóry, własnych użytkowników, a nawet naszą własną demokrację, by to osiągnąć.
Dodała, że to w zasadzie przyczynek do dyskusji, czy na Facebooka nie należy nałożyć kagańca.
Zuckerberg uderzył też w patriotyczne tony, które można odebrać jako swego rodzaju szantaż emocjonalny. Zapowiedział, że Libra to podręcznikowy przykład "amerykańskiej innowacji", oraz że jeśli nie zrobią tego Stany, zrobią to Chińczycy.
Zdaję sobie sprawę, że nie jestem idealnym posłańcem na coś takiego. W ciągu ostatnich kilku lat mieliśmy do czynienia z wieloma problemami i jestem pewien, że wielu ludzi życzyłoby sobie, by ktokolwiek oprócz Facebooka, pomagał to stworzyć. Jest jednak powód, przez który dbamy o to. Dlatego, że Facebook polega na przekazywaniu władzy w ręce ludzi
