Premier Morawiecki wierzy, że nie będzie podwyżek cen prądu. Ale jeśli będą, to będzie to wina Unii Europejskiej. Tego bajdurzenia słucha Krzysztof Ziemiec i kiwa ze zrozumieniem głową. Panowie, dlaczego robicie sobie kabaret z tak poważnych spraw? Chyba, że to na serio, ale oznaczałoby, że kłamiecie. Wolę w to nie wierzyć.
Dziwi fakt, że Krzysztof Ziemiec tylko pokiwał ze zrozumieniem głową, słuchając premiera polskiego rządu, który kłamał w rozmowie z nim na antenie RMF FM. Chociaż może jednak nie dziwi, w końcu to Krzysztof Ziemiec, od kilku lat dający twarz działaniom rządów dobrej zmiany. Mimo wszystko ktoś, kto nazywa się dziennikarzem, powinien jednak mieć nieco więcej rozsądku i wyartykułować kilka pytań dodatkowych.
Postarajmy się więc pomóc Krzysztofowi Ziemcowi i rozszyfrujmy, co premier powiedział i o co powinno się go jeszcze zapytać. Dziennikarz zapytał Morawieckiego czy Polacy mogą spać spokojnie, jeśli chodzi o ceny energii w 2020 roku. W tym roku ceny zostały bowiem zamrożone i eksperci ostrzegają, że w przyszłym może się to odbić dużymi wzrostami.
– Po pierwsze mamy jedną z najtańszych cen prądu w UE. Punkt drugi: prąd staje się droższy na skutek polityki UE, ceny prądu rosną we wszystkich krajach. Punkt trzeci: my ze strony państwa polskiego obniżyliśmy akcyzę i opłatę przejściową – odpowiedział premier.
– Mam przekonanie, że uda się wypracować mechanizm, żeby gospodarstwa domowe nie miały podwyżki cen prądu – powiedział Morawiecki.
Za podwyżkę już płacimy
Po pierwsze: wiara premiera w niezmienność cen prądu dla gospodarstw domowych nie powinna być dla właścicieli tychże gospodarstw czynnikiem uspokajającym. Premier wierzył już na przykład w jednolity podatek (czyli swoisty PIT, CIT, ZUS i składki zdrowotne w jednym), wierzył w niepodnoszenie podatków w ogóle, w to, że jest u nas półtora miliona "uchodźców" z Ukrainy.
Mijał się z prawdą w sprawie frankowiczów, często zniekształcał fakty dotyczące polskiej historii, chwalił się, że miał bezpośredni i znaczący wpływ na przyjęcie Polski do UE. Cyframi dotyczącymi luki budżetowej i rzekomych setkach miliardów wyrwanych z rak mafii żongluje tak, że trudno się w tym połapać. Nie jest wykluczone, że premier faktycznie wierzy w to, co mówi. Nie jest to dla nas dobra wiadomość.
Po drugie: tak, faktycznie mamy jedne z najniższych cen prądu w Europie. Obecnie płacimy równowartość 13-14 eurocentów za kilowatogodzinę, w większości krajów jest drożej, ale w kilku jest o wiele taniej. Najwięcej za prąd płacą Niemcy i Duńczycy – ok. 30 eurocentów.
Sęk w tym, że jest to cena całkowicie sztuczna. Wprowadzona przez PiS ustawa "prądowa" zamroziła ceny prądu dla odbiorców indywidualnych do końca 2019 roku. Dzięki temu – mimo wzrostu cen – płacimy za prąd tyle samo, ile na koniec czerwca 2018 roku. Różnicę między faktyczną ceną prądu a tym, co płacą klienci, rząd rekompensuje dostawcom energii. Płaci oczywiście naszymi pieniędzmi, które przekazujemy do budżetu. Twierdzenie, że to rząd wziął na siebie podwyżki cen prądu jest więc oczywistą bzdurą.
Na dodatek zamrożenie cen prądu dotyczy odbiorców indywidualnych, małych firm i instytucji. Wiara w to, że przedsiębiorstwa nie podnoszą cen na swoje produkty, wytworzone za pomocą coraz droższego prądu, byłaby naiwnością, jaką polski premier nie powinien się wykazywać.
Po trzecie: to nie Unia kazała nam podwyższać ceny prądu. Rząd i partia pragną utrzymać nas w przekonaniu, że to jacyś obcy drenują nasze kieszenie. Nie, zrobił to PiS. W Polsce od lat większość energii (80 proc.) produkuje się ze spalania węgla. Tego surowca jest coraz mniej, rosną koszty jego wydobycia. Doszło do tego, że polski węgiel jest droższy od importowanego, który ściągamy z Rosji, Chile czy Australii.