Do kalendarzowej zimy pozostało jeszcze kilkanaście dni. Do tej ze śniegiem - trudno przewidzieć. Mimo postępującego globalnego ocieplenia wydaje się, że jeszcze długo problem zamarzniętych szyb w aucie pozostanie aktualny kilka tygodni w roku. Dlatego podpowiadamy, jak nie skrobać szronu, by oszczędzić kilkaset złotych mandatu i nadmierne zużycie silnika.
U wielu kierowców wychowanych na autach z silnikami gaźnikowymi, pokutuje mit o dobroczynnym działaniu rozgrzewania silnika na postoju. Przekonanie o konieczności doprowadzenia go do temperatury pracy jeszcze przed rozpoczęciem jazdy było jak najbardziej zrozumiałe za czasów układów zasilania ze ssaniem ręcznym.
Takie jednostki napędowe nie były sterowane komputerem, przez co nie potrafiły samodzielne wzbogacić mieszanki paliwowej. Każda próba nadmiernego obciążenia silnika, czyli w praktyce ruszenia z miejsca, kończyła się w najlepszym przypadku jego dławieniem, częściej jednak auto po prostu gasło.
Producenci aut mówią, żeby jechać od razu
W obecnych czasach producenci zalecają jak najszybsze doprowadzenie silnika do właściwej temperatury pracy. Poza archaicznym odpalaniem na tzw. knota, nie ma krótszej drogi do zagrzania silnika, jak niezwłocznie rozpocząć jazdę. Oczywiście w siarczysty mróz należy dać skostniałemu lubrykantowi kilka/kilkanaście sekund, by rozprowadził się po magistrali olejowej.
Zimny silnik - ponieważ zrobiony z metalu - ma inne wymiary części (głownie pierścieni i tłoków) niż pracujący w temperaturze, do której został zaprojektowany. Tym samym niedostatecznie rozgrzany, nie będzie miał odpowiedniej kompresji i niewielkie ilości mieszanki paliwowo powietrznej będą się przedostawać do skrzyni korbowej i powoli rozrzedzać olej.
Lubrykant będzie w ten sposób systematycznie tracił część swoich właściwości i powodował szybsze zużywanie części w silniku. Rozcieńczony benzyną olej dodatkowo będzie ulegał szybszemu utlenieniu, a tym samym dalszemu pogorszeniu jego parametrów i właściwości smarnych.
Za dużo paliwa na zimno to za duże zużycie silnika
Dodatkowym problemem jest tak zwana atomizacja, czyli rozpylanie paliwa. W zimnym silniku ten proces przebiega ospale, a mieszanka nie chce wybuchać. Żeby temu zaradzić komputer pokładowy nakazuje wtryskom wstrzyknąć więcej paliwa, żeby mieszanka była palna.
Benzyna to rozpuszczalnik, a gdy jest jej za dużo, zamiast ulec spaleniu, spłucze ze ściany cylindra olej. Mniej oleju na styku cylindra i pierścienia oznacza szybsze ich zużycie. Dodatkowo, zimny olej tak łatwo nie dotrze w potrzebne miejsce, by zastąpić ten spłukany przez benzynę.
Wniosek jest bardzo prosty - im dłużej silnik chodzi zimny, tym bardziej się zużyje. Pozostawienie silnika do zagrzania na wolnych obrotach znacznie wydłuża czas dojścia do właściwej temperatury pracy. Oczywiście nie należy od razu wkręcać maszyny na najwyższe obroty, ale delikatnie ruszyć i spokojnie jechać.
Rachunek od mechanika i mandat od policji
Jeśli komuś nie jest żal nadmiernie zużywającego się silnika (np. w służbowym aucie) ani nawet nie drgnie mu powieka na wieść o umierających misiach polarnych z powodu ocieplania się klimatu, to i tak powinien czytać dalej - na temat kary za skrobanie szyb w aucie z odpalonym silnikiem.
Można dostać za to dwa mandaty. Pierwszy za postój auta z włączonym silnikiem trwający ponad minutę - portfel winowajcy może schudnąć nawet o 300 złotych. Drugi za przebywanie kierowcy poza pojazdem z włączonym silnikiem - kara wyceniona jest na 100 złotych.