Według najnowszych danych GUS-u, przeciętne wynagrodzenie rosło w listopadzie najwolniej od ponad dwóch lat. W tym samym czasie wzrosło zapotrzebowanie na pracowników. Do tej pory sytuacja na rynku pracy wyglądała nieco inaczej – zahamowany wzrost płac szedł ramię w ramię z mniejszym popytem na pracowników. To skłania do zastanowienia, czy rzeczywiście jest powód do niepokoju.
Wynagrodzenia hamują, popyt na pracowników rośnie
Przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w listopadzie wzrosło o 5,3 proc. rok do roku, jak wynika z danych GUS. W porównaniu do wzrostu 5,9 proc. w poprzedzającym miesiącu, listopadowy wzrost nie jest imponujący. Tym bardziej, że ten impet zwyżki płac był najwolniejszy od ponad dwóch lat.
Wraz z wyhamowaniem akceleracji zarobków zwykle w parze idzie mniejszy popyt na pracowników. Nie tym razem. Jak zauważa „Rzeczpospolita”, w listopadzie zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw wynosiło prawie 6,4 mln osób, czyli o blisko 12 tys. więcej niż w październiku. Średnio w poprzednich 10 latach w tym samym miesiącu w przedsiębiorstwach przybywało „ledwie” 5 tys. pracowników.
To sytuacja na rynku pracy nietypowa. Przy zwiększonym popycie na ręce do pracy, zazwyczaj rosną również płace, by zachować konkurencyjność i przyciągnąć do siebie siłę roboczą. Czy jest to zatem powód do niepokoju?
Potrzeba miesięcy
Jak zapewnia w rozmowie z INNPoland.pl prof. Adam Noga, ekonomista z Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, nie są to sygnały poważniejszych zagrożeń, bo zmiana tempa przewidywanego przez ekonomistów jest częstsza niż przeciętnemu obywatelowi mogłoby się wydawać.
– Aby próbować wyciągać bardziej lub mniej dramatyczne wnioski, potrzeba jeszcze kilku miesięcy obserwacji. O potencjalnych kryzysach w przedsiębiorstwach będzie można mówić, jeśli w nadchodzących kilku miesiącach pojawią się poważniejsze i ostrzegawcze sygnały – uspokaja.
Obecny trend może być powodem restrukturyzacji i racjonalizowania kosztów płacowych po okresie silnych wzrostów. Jednocześnie, jak wyjaśnia profesor nauk ekonomicznych, nie ma powodów do obaw, ponieważ nie są to poważniejsze odchylenia, a jedynie drobne zmiany.
– Oczywiście możliwe jest, że pewną ostrożność wśród przedsiębiorców wprowadzają słowa ekspertów i rządu o nadchodzącym spowolnieniu gospodarczym – przyznaje.
Problematyczna płaca minimalna
Jak zauważa „Rz”, hamowanie wzrostu wynagrodzeń przy dość dużym zapotrzebowaniu na pracowników może być również związane ze zbliżającą się podwyżką płacy minimalnej w 2020 roku. Od stycznia pensja minimalna wzrośnie o 350 zł i będzie wynosić 2,6 tys zł. Na tym nie koniec – lider rządzącej partii, Jarosław Kaczyński, zapowiedział podwyżkę do 3 tys. złotych brutto do końca 2020 roku, a trzy lata później - do 4 tys. złotych.
Jeśli proponowana przez rząd koncepcja wzrostu płacy minimalnej urzeczywistni się, wtedy może rzeczywiście mieć bardzo silny wpływ na rynek pracy i silnie zahamować wzrost wyższych płac, przysparzając w ten sposób sporo problemów licznym przedsiębiorcom.
– Musiałoby dojść do nałożenia się dwóch zjawisk - z jednej strony znacznego spowolnienia gospodarczego, z drugiej ustawowej presji podnoszenia płacy minimalnej. Aby zapłacić najsłabiej zarabiającym pracownikom, firma musiałaby oszczędzać pieniądze kosztem innych, mających wyższe pensje – tłumaczy prof. Noga.
Negatywne zjawisko będzie dotyczyć głównie małych firm, położonych daleko od Warszawy i nierozwiniętych tak dobrze jak stolica. Jak wskazuje, z tego powodu w koncepcji jednej płacy minimalna dla całego kraju jest genetyczny błąd.
– Obecna konstrukcja płacy minimalnej rodzi patologie. Najniższe zarobki przede wszystkim powinny być zróżnicowane regionalnie, a w dalszym czasie również i branżowo. Jednocześnie powinny dotyczyć jedynie ludzi na początkowej ścieżce zawodowej i w krótkim, przejściowym okresie. Tymczasem na taką pensję wciąż muszą liczyć miliony ludzi, którzy minimalną płacę otrzymują całymi latami – zauważa.
Patologia na polskim rynku pracy
Jak podkreśla, nie w samej płacy tkwi problem, tylko w całym rozwoju gospodarczym i fakcie, że ludzie nie mają możliwości awansowania i zarabiania więcej. – Tego problemu nie rozwiąże fideistyczne przekonanie, że wystarczy podnieść minimalną płacę do konkretnego poziomu – kwituje.
Obecnie aż 14 proc. Polaków zarabia równowartość minimalnego wynagrodzenia lub mniej, jak wynika z raportu Europejskiej Fundacji na rzecz Poprawy Warunków Życia i Pracy (Eurofund). Kobiety stanowią ponad połowę wśród najgorzej zarabiających osób.