Z uporem godnym lepszej sprawy rząd brnie w pozwolenie na budowę nowej kopalni odkrywkowej węgla brunatnego w Złoczewie. I nie zważa na to, że inwestycja ta oznacza wyburzenie kilkudziesięciu wsi, gigantyczne straty dla państwowej spółki PGE i katastrofę ekologiczną dla województwa łódzkiego.
Wiceminister aktywów państwowych Adam Gawęda zapowiedział ostatnio, że jego resort jest za udzieleniem koncesji na budowę odkrywki Złoczew – która przedłużyłaby o kolejne 30 lat życie elektrowni Bełchatów. I nic, że inwestycja ta niesie ze sobą na gigantyczne koszta społeczne, finansowe i środowiskowe.
Wyburzone wsie i łódzka pustynia
Jak zauważa "Gazeta Wyborcza", do wybudowania nowej odkrywki konieczne jest przesiedlenie 3 tys. osób z 33 wsi. Inwestycja zmniejszy też zasoby wodne całego województwa łódzkiego, które już teraz cierpi na brak wody. A wszystko to dla bardzo słabej jakości węgla, z ogromnymi ilościami m.in. rtęci i ołowiu.
Bilans jest naprawdę przerażający. Dlaczego więc rząd upiera się, żeby dać zielone światło dla budowy odkrywki węgla brunatnego w Złoczewie? Odpowiedź jest niezwykle prosta: nadchodzące wybory. PiSowi zależy na tym, żeby uspokoić coraz bardziej wzburzonych górników – przynajmniej do 10 maja.
Stracimy fundusze unijne
Ale polityka ta w wykonaniu PiS jest równie krótkowzroczna co planowanie budżetu bez deficytu, którego świadkami byliśmy w ostatnich miesiącach. Pozwolenie na odkrywkę Złoczew pozbawi bowiem państwową spółkę PGE szansy na 2 mld euro z unijnego Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Pieniądze te przeznaczone są bowiem dla regionów uzależnionych od węgla, które próbują od niego odejść.
Tymczasem, jak pisaliśmy w INNPoland.pl, wydobycie węgla w Polsce spada. Kopalnie są często nierentowne, bo wyczerpują się łatwo dostępne pokłady tego surowca. Z jednej strony jesteśmy karmieni propagandą, która ma nas przekonać, że w Polsce mamy mnóstwo węgla, że wystarczy na kilkadziesiąt lat.
I to jest prawda, ale władze nie wspominają słowem o tym, że ten węgiel jest za głęboko, by opłacało się wydobywać go na powierzchnię. Da się to zrobić, ale dramatycznie rosną koszty, stopień skomplikowania tych operacji, ciężar pracy górników, a przede wszystkim ich bezpieczeństwo.
Nowy blok w Ostrołęce
Złoczew to nie jedyna kontrowersyjna inwestycja energetyczna rządu. Z zapałem godnym lepszej sprawy forsuje się budowę nowego bloku energetycznego w Elektrowni Ostrołęka. Sprawa jest wyjątkowo kontrowersyjna, bo już dziś wiadomo, że inwestycja będzie deficytowa. To znaczy, że nigdy się nie zwróci, nie zarobi na czysto ani złotówki. Będzie pochłaniała miliardy złotych rocznie. To tak, jakbyśmy oprócz węgla palili w jej piecach pieniędzmi.
Straty nowego bloku, te które da się oszacować już dziś, wyniosą od 2,3 do 7,5 miliarda złotych. Rozrzut jest spory, ale w tej sprawie jest wiele niewiadomych i mnóstwo zmiennych. Wystarczy choćby podwyżka cen węgla. Tego surowca już dziś nam brakuje i musimy sprowadzać go m.in. z Rosji. W ten sposób już dziś nie dość, że produkujemy coraz droższą energię dla samych siebie, zatruwamy Polskę toksycznymi wyziewami i opóźniamy zieloną rewolucję, to jeszcze dotujemy rosyjską gospodarkę.