W czasach, w których przyszłość zawodowa jest niepewna, a tonące w kryzysach firmy zamykają swe podwoje, obywatele spoglądają na państwo i proszą o pomoc. Rozwiązaniem, które byłoby jak znalazł w trudnym dla wszystkich okresie, mógłby być gwarantowany dochód podstawowy. Opowiada o nim w rozmowie z INNPoland.pl prof. Jacek Tomkiewicz, ekonomista z Akademii Leona Koźmińskiego.
W czasach epidemii koronawirusa, gdy ludzie z dnia na dzień tracą źródło utrzymania, powraca temat gwarantowanego dochodu podstawowego. Co to takiego?
Bezwarunkowy dochód podstawowy oznacza, że wszyscy obywatele danego państwa przez określony czas, na przykład co miesiąc, dostają od rządu pewną kwotę. Ich dochody, majątek, wiek czy stan zdrowia nie mają znaczenia, bo każdy dostaje tyle samo. Nie musi się z tych środków tłumaczyć, ani przedstawiać żadnych dokumentów, by je otrzymać.
Gdzieś na świecie funkcjonuje już taki mechanizm?
W pełnej formie, w której wszystkie warunki związane z dochodem gwarantowanym byłyby spełnione, te rozwiązanie jeszcze nie zaistniało. Niemniej na świecie pojawiały się ograniczone próby wprowadzenia go. Jednak zwykle były prowadzone na małym obszarze i skupiały się na jakiejś konkretnej grupie społecznej, jak w Finlandii czy Namibii.
Najbliższe temu, co rozumiem przez dochód gwarantowany, miało miejsce parę tygodni temu w Hong Kongu. Jego obywatele dostali od swoich urzędów skarbowych na konta bankowe określoną kwotę pieniężną.
To brzmi jak utopia - dostawać pieniądze w zasadzie za nic.
Z jednej strony tak, ale z drugiej ma sporo minusów. Argumenty przeciw są bardzo poważne. Po pierwsze należy uzgodnić, czy to dodatkowe świadczenie ma zastąpić inne, czy jednak dalej otrzymujemy renty, emerytury, 500 plus, zasiłki i inne świadczenia socjalne.
Załóżmy, że tak.
To by oznaczało, że musimy znaleźć na dochód gwarantowany dodatkowe finansowanie. A kwestia dodatkowego finansowania wiąże się z pytaniem o jego realizację - czy wprowadzamy nowe podatki, czy godzimy się na wyższy deficyt.
Ponadto ważna jest kwestia marnotrawstwa środków publicznych. Jeśli dajemy wszystkim, to także tym, którzy mają bardzo dużo, zarówno jeśli chodzi o bieżące dochody, jak i zgromadzony majątek. Jeśli jednak zaczniemy stwierdzać, że nie dajemy bogatym, tylko biednym, to pojawia się dyskusja, jak weryfikować biedę i bogactwo.
A gdyby tak wprowadzić dochód gwarantowany jedynie w trudnych czasach, gdy nie wiadomo, czy niebawem nie stracimy środków do życia?
Z tego punktu widzenia jest to o tyle kuszące, że pozwala przekazywać środki bezpośrednio do gospodarstw domowych.
To znaczy?
Banki Centralne mogą zwiększyć podaż pieniądza, ale ta podaż nie trafia do gospodarki realnej, czyli do społeczeństwa, tylko w ręce sektora finansowego. Banki zaś mogą przeznaczyć ją na co chcą - czy to na kredytowanie firm, czy prywatnych konsumentów, czy dużych przedsiębiorstw czy mikrofirm.
Dochód gwarantowany pozwala omijać tego pośrednika i bezpośrednio przekazywać pieniądze tym, którzy będą je mogli wydawać.
A wydany pieniądz napędza gospodarkę.
Właśnie. Podtrzymanie możliwości konsumpcji, szczególnie w takim okresie jak teraz, kiedy dochody dużej ilości osób spadną praktycznie do zera, to ogromna zaleta.
Jednocześnie gwarantowany dochód pozwala ludziom po prostu przeżyć. Można go również dość łatwo i stosunkowo szybko rozprowadzić wśród społeczeństwa. Nie trzeba zgłaszać się w urzędach, rejestrować i czekać na rozpatrzenie wniosku - środki do życia dostają automatycznie wszyscy.
Jak wyglądałaby ich dystrybucja? Do każdego domostwa pukałby listonosz z kopertą?
Żyjemy w czasach, w których praktycznie wszyscy mają konta bankowe, a bankowość internetowa jest rozpowszechniona. Dystrybucję środków można zatem byłoby zrobić stosunkowo szybko i tanio. Praktycznie nie wymagałaby angażu listonoszy, którzy kojarzą nam się z roznoszeniem rent i emerytur. Można wykorzystać system podatkowy - urzędy skarbowe mają dane osobowe podatników i numery ich kont bankowych.
A co, jeśli bezwarunkowy dochód rozpasałby społeczeństwo, które stwierdziłoby, że nie opłaca się pracować, skoro ma bieżące środki do życia?
Co ciekawe, eksperymenty, które sprawdzały, czy dochód gwarantowany doprowadziłoby do spadku ogólnej motywacji do pracy, nie potwierdziły tej tezy. Oczywiście zależy to od tego, na jakim poziomie określimy wysokość dochodu.
Zagrożenia w zasadzie nie ma, ponieważ naturą ludzką jest porównywanie się z innymi. Nawet jeśli dostaję ten dochód podstawowy np. w wysokości tysiąca złotych, to będę miał motywację, żeby zwiększać swoją wydajność pracy, widząc, ile osiągają inni, którzy pracują i zarabiają.
Jednocześnie pozycja przetargowa na rynku pracy takiej osoby, zwłaszcza nisko wykwalifikowanej, trochę się polepszy. Nie będzie musiała parać się wszystkim, co się akurat pojawi, bo i tak będzie miała środki na przeżycie.
Podsumowując - pomysł jest ciekawy. Im dłużej o nim myślę, tym mniej robi się irracjonalny, jakim wydawał mi się na początku. Jednak przed nami długa droga do jego wprowadzenia.
Ale czy realna?
Na razie nie, ewentualnie w szczątkowej wersji. Mogę sobie wyobrazić sytuację, że w czerwcu każdy Polak dostanie po tysiąc złotych. Natomiast nie będzie to jeszcze gwarantowany dochód. O nim moglibyśmy mówić wtedy, gdybyśmy tysiąc złotych dostali nie tylko w czerwcu, ale w każdym kolejnym miesiącu, bez względu na to, czy jesteśmy zdrowi, chorzy, starzy, młodzi, bogaci czy biedni.
Na rozwiązanie, które spełniałoby te wszystkie wymogi, w najbliższym czasie nie ma co liczyć. Trzeba pamiętać o kosztach - nawet taka stosunkowo niewielka skala jak jednorazowy tysiąc złotych dla każdego Polaka to koszt blisko 40 mld złotych. 1 tys. co miesiąc przez cały rok to już 480 mld, czyli więcej niż całość wydatków budżetu państwa.