„Bez Polaków nic nie działa” – krzyczy zeszłotygodniowy nagłówek niemieckiego dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. U naszego Zachodniego sąsiada nie ma bowiem komu zbierać szparagów. Ale nie tylko. Problemy kadrowe występują również w niemieckiej służbie zdrowia i usługach opiekuńczych – tam również pracuje gros Polaków.
Spośród 33,4 mln pracowników w Niemczech 4,2 mln to cudzoziemcy, w tym 440 tys. Polaków. Tymczasem wielu rodaków z powodu sytuacji epidemiologicznej i zamknięcia polskich granic zdecydowało się wrócić do ojczyzny. Eksodus jest naprawdę pokaźny, co obrazuje przykład Brandenburgii - na co dzień pracuje tam 15 tys. Polaków, lecz dziś zostało ich jedynie około 25 proc.
– Nie pomogły liczne zachęty finansowe czy rozszerzenie ubezpieczeń społecznych dla polskich obywateli. Meklemburgia i Brandenburgia oferowały 65 euro dziennie plus po 20 euro dla członków rodzin tych pracowników, którzy zdecydowali się pozostać w Niemczech – pisze "Rzeczpospolita".
Z tego powodu graniczące z Polską landy domagają się otwarcia granic dla polskich medyków i pracowników sezonowych, jak podaje dziennik. Niemieckie media sugerują nawet, że bez Polaków nic nie działa.
– Teza, że bez Polaków nic nie działa, jest hiperbolą. To twierdzenie byłoby bardziej prawdziwe, gdybyśmy odnieśli je do Polski i pracujących u nas Ukraińców, mówiąc, że w naszym kraju nic bez nich nie działa. Natomiast nie ulega wątpliwości, że pracownicy z Polski są ważni dla gospodarki Niemiec – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Jak wskazuje ekspert, Niemcy nie polegają wyłącznie na pracownikach z jednego kraju. Choć Polacy są tam liczną grupą, to stanowią jedynie około 10 proc. cudzoziemców. Inaczej sprawa wygląda w naszym państwie, gdzie dominującą częścią pracującej siły roboczej z zagranicy są Ukraińcy.
Praca za granicą w czasie pandemii
Natomiast prawdą jest, że funkcjonowanie rynku pracy w Niemczech będzie zaburzone bez pracowników z innych krajów. Istnieją bowiem sektory bardzo od nich zależne, np. sektor rolny, ochrona zdrowia czy usługi opiekuńcze, które są praktycznie zdominowane przez pracowników z innych krajów.
Ważne są więc działania, które nie spowodują nagłego wypchnięcia tych osób z kraju. Kozłowski jako przykład wskazuje przedłużenie uprawnień do pobytu i zezwoleń na pracę na czas trwania epidemii i przez pewien okres po jej zakończeniu.
– Epidemia będzie miała poważny wpływ na rynek pracy - prognozuje się duży wzrost bezrobocia i choć wciąż nie wiadomo, jaki poziom osiągnie, to wpłynie on niekorzystnie na sytuacją zawodową cudzoziemców, w szczególności w sektorach, które nie mogą teraz pracować, jak turystyka, usługi hotelarskie czy gastronomiczne – zauważa ekonomista FPP.
Możliwe zmiany na rynku pracy
Czy to oznacza, że po opanowaniu sytuacji zdrowotnej będzie mniej pracy dla cudzoziemców, czy może trudniej będzie otrzymać zatrudnienie w innym kraju? Według Łukasza Kozłowskiego odpowiedź na to pytanie zależy od tego, jak głębokie i trwałe skutki gospodarcze przyniesie pandemia. Jeżeli bowiem będą trwałe - czyli firmy będą masowo zwalniać pracowników i likwidować swoje działalności - to wówczas powrót do stanu sprzed pandemii może zająć nam nawet kilka lat.
– W takich warunkach bezrobocia, nawet gdyby państwa nie decydowały się na zaostrzanie regulacji dotyczących zatrudniania cudzoziemców, to rynek i tak będzie funkcjonował gorzej. Również pobudki ekonomiczne, skłaniające do wyjazdu za granicę za wyższym zarobkiem, będą mniejsze, ponieważ wyjazd do kraju, w którym jest wysokie bezrobocie i trudno znaleźć zatrudnienie przestaje być atrakcyjny. Gorsze warunki gospodarcze nie będą również sprzyjały liberalizacji regulacji, umożliwiających dostęp do innych rynków pracy – tłumaczy.