Nowe podatki tuż przed wyborami prezydenckimi? A skąd. Jednak gdy wygrana kandydata PiS-u jest już pewna, pomysły nowych danin lub podniesienie już istniejących z pewnością wrócą na parlamentarną tapetę. Z czegoś trzeba będzie bowiem sfinansować wyborcze obietnice i uzupełnić wydrenowane do granic możliwości finanse publiczne.
Według danych Państwowej Komisji Wyborczej po przeliczeniu głosów ze 100 proc. obwodów, Andrzej Duda uzyskał 51,03 proc. głosów a Rafał Trzaskowski - 48,97 proc. Frekwencja wyniosła 68,18 proc.
Co ciekawe, w wyborach prezydenckich obaj kandydaci postawili na jednakową, antypodatkową demagogię – zarówno Rafał Trzaskowski, jak i Andrzej Duda. Pierwszy gwarantował „weto podatkowe” dla każdego podatku, który miałyby się pojawić ze strony Sejmu. Stworzył również stronę internetową, w której wyliczał, ile podatków zostało wprowadzonych za kadencji Andrzeja Dudy.
Za plecami drugiego kandydata grzmiał obóz władzy, który obiecywał, że PAD to „jedyny gwarant niepodnoszenia w Polsce podatków”. Również sam urzędujący prezydent przekonywał Polaków, że jego partia, wbrew przykładom przytaczanym przez opozycję i dziennikom ustaw, obniża podatki.
Trudno jednak spodziewać się, że deklaracje te zostaną potraktowane zupełnie serio. Niemożliwe jest bowiem życie w kraju bez podatków, choć istnieje wiele obszarów, w których można dokonać poprawy, np. rezygnując z podatku regresywnego i zmniejszając obciążenia podatkowe dla osób najmniej zamożnych.
Wróćmy jednak do rzeczywistości, bo w niej podatki najbardziej uderzają w kieszenie zwykłych, zarabiających poniżej bądź równo ze średnią krajową Nowaków, Wiśniewskich i Kowalskich. W realnym świecie wybory się już skończyły, a co za tym idzie - karuzela obietnic również. Tymczasem nowe daniny już wychylają się zza progu.
Podatków nie unikniemy, bo deficyt będzie duży
– Nowe podatki będą uzależnione od kondycji finansów publicznych, którą słabo dzisiaj znamy. Wypchnięcie większości wydatków na przeciwdziałanie skutkom pandemii poza budżet państwa powoduje, że finanse publiczne są wyjątkowo nieprzejrzyste. Deficyt finansów publicznych będzie w tym roku kilkukrotnie większy niż deficyt samego budżetu państwa – zauważa w rozmowie z INNPoland.pl Rafał Trzeciakowski, ekonomista z Forum Obywatelskiego Rozwoju.
– Już na koniec 2019 roku notowaliśmy istotny deficyt finansów publicznych, kiedy większość państw członkowskich Unii Europejskiej miała nadwyżki. Do tego doszły w tym roku koszty tzw. trzynastych emerytur oraz spowodowane pandemią wydatki i spadek wpływów podatkowych. W efekcie skokowy wzrost deficytu finansów publicznych w tym roku, zmusi rząd do szukania nowych środków w kieszeniach podatników. Pytanie raczej kiedy Andrzej Duda podpisze nowe podatki, niż czy tak się stanie – zauważa.
– Wkrótce Ministerstwo Finansów przedstawi nam nowelizację budżetu państwa na rok 2020. Deficyt sektora finansów publicznych liczony wg metodologii UE będzie w tym roku wyjątkowo duży, prawdopodobnie w pobliżu 10 proc. PKB, czyli około lub ponad 200 mld złotych. Tym niemniej poważnych podwyżek podatków oczekiwałbym dopiero w roku 2021 i później – wtóruje mu Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC.
I wylicza: wzrost składki zdrowotnej, wzrost składek emerytalnych oraz/lub objęcie składkami także dochodów z pracy, dotąd nieopodatkowanych w ten sposób. Według ekonomisty mogą mieć również miejsce duże podwyżki mandatów oraz opłat parkingowych ze strony władz lokalnych.
Trzeciakowski wskazuje z kolei na nieuchronność podatku cukrowego oraz podatku od „małpek”, które czekają na zakończenie prac w parlamencie. – Podatek handlowy jest zawieszony do końca roku. W kampanii Andrzej Duda zapowiedział zawetowanie tzw. podatku od smartphone'a, ale resort kultury zapowiedział kontynuację prac. Ciągle nie wiemy co z zapowiadanym wcześniej ozusowaniem umów cywilnoprawnych – przypomina ekonomista.
Wyższe mandaty
O pomyśle podwyższenia mandatów poinformował tuż przed weekendem wyborczym „Dziennik Gazeta Prawna”. Według informatorów gazety kary za „ostrą jazdę” miałyby być podniesione z 500 zł do 5 tys. złotych, surowiej potraktowani mieliby również zostać piraci drogowi łamiący przepisy przy przejściach dla pieszych oraz w obszarze zabudowanym. Zlikwidowane miały zostać również kursy pozwalające zredukować liczbę punktów karnych.
Jednak mimo że dziennik miał dotrzeć do oryginalnego pisma z propozycją zmian w taryfikatorze, które jeszcze w kwietniu wysłał resortom Mateusz Morawiecki, rząd - notabene tuż przed wyborami - stanowczo zaprzeczył jakimkolwiek zmianom wysokości mandatów w najbliższym czasie.
– Nie ma rządowego projektu zmian wysokości mandatów. Po tragicznych wypadkach wiele organizacji społecznych zabiega o zmiany zwiększające bezpieczeństwo na drogach. Pojawia się wiele różnych propozycji. Są one przedmiotem analiz. Żadne decyzje nie zapadły – przekonywał na swoim Twitterze w zeszłym tygodniu rzecznik rządu Piotr Muller.
Można powiedzieć zatem, że pomysł podwyżki mandatów został odłożony w czasie. Czy możemy spodziewać się jego powrotu? Czas pokaże.
Podatek cukrowy
Podatek cukrowy miał wejść w życie w środę 1 lipca. Koniec końców firmom się upiekło – ustawa z nowymi przepisami utknęła w parlamencie. Nie ma wątpliwości, że została zamrożona celowo tuż przed wyborami.
Data 1 lipca miała być bezpieczna na zainaugurowanie nowej daniny – powyborcza gorączka miała już wtedy ucichnąć, a podpisany przez prezydenta dokument nie stałby skazą na niszczonej przez opozycję tafli. Jednak z powodu przedłużającej się kampanii wyborczej i przełożenia wyborów prezydenckich z maja na czerwiec i lipiec, Sejm nie mógł „klepnąć” nowej daniny od cukru. Nowy podatek wprowadzany tuż przed wyborem nowego prezydenta bardzo zaszkodziłby wizerunkowo kandydatowi PiS-u.
Czy to jednak oznacza, że podatek cukrowy odejdzie w niepamięć? Z pewnością Sejm nie może uchwalić aktu prawnego, który będzie obowiązywał wstecz, zatem prawdopodobnie partia PiS wprowadzi do parlamentu nowy dokument ustawy. Jednak rząd nie zamierza z niego zrezygnować.
– Dalsze kroki dotyczące przepisów ustawy będą procedowane na bieżąco, zgodnie z dostępnymi możliwościami w zakresie uchwalania aktów prawnych - tłumaczyło w połowie czerwca portalowi wiadomoscihandlowe.pl Ministerstwo Zdrowia.
Prędzej czy później podatek od cukru zostanie wprowadzony. A zapłacimy go wszyscy. Przedsiębiorcy część kosztów przerzucą bowiem na klientów, co uderzy przede wszystkim w najbiedniejszych.
– W istocie podatki cukrowe są znacznie bardziej regresywne niż podatek VAT, gdyż biedniejsi nie tylko płacą ich więcej w stosunku do swoich dochodów, ale również więcej w kwotach absolutnych – pisał ostatnio ekonomista Rafał Trzeciakowski z Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Podatek od VOD
Opodatkowane od początku lipca treści wizualne również koniec końców mogą wydrenować kieszeń klienta. Przemycone w tarczy antykryzysowej 3.0 regulacje, zgodnie z którymi platformy VOD są zobowiązane do uiszczania podatku 1,5 proc. na rzecz Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, aktualnie nie odbiły się na oglądających, jednak takiej opcji nie można wykluczyć.
Serwis antyweb.pl zapytał największe serwisy streamingowe w Polsce o to, czy z powodu podzielenia się z polskim rządem 1,5 proc. sumy wpłat od użytkowników lub wpływów z reklam (w zależności od tego, która wartość jest wyższa) zamierzają podnieść koszt swoich usług.
Wszystkie serwisy - oprócz Netfliksa, który nie odpowiedział w ogóle - odpowiedziały przecząco, jednak zaznaczyły, że to stanowisko na obecną chwilę. TVN Discovery Polska zaznaczyło nawet, że „nie podjęło jeszcze decyzji w tej sprawie”, acz na razie opłaty pozostaną bez zmian. Temat zdaje się zatem pozostawać otwarty.