Jest porozumienie. Zawarto je w Brukseli dziś nad ranem. Jego efektem jest powołanie funduszu odbudowy o wartości 750 mld euro, z czego 390 mld euro mają stanowić różnego rodzaju granty, a 360 mld euro trafi na cele pożyczkowe. I jest nowy budżet. Polski rząd ogłasza sukces. Czy nie za wcześnie?
- Witam wszystkich. Zrobiliśmy to. Europa jest silna - ogłosił Szef Rady Europejskiej Charles Michel po negocjacyjnym maratonie. - Po raz pierwszy w europejskiej historii nasz budżet będzie ściśle powiązany z klimatycznymi celami - kontynuował.
Dodał też, że można ogłosić poszanowanie dla praworządności, z czym wielu unijnych dyplomatów się raczej nie zgodzi, bo Polska i Węgry są w tej kwestii od dawna na cenzurowanym. I coraz częściej słychać głosy, że Polska traktuje UE głównie jako bankomat.
Szymon Ananicz z Fundacji Batorego ocenia wprost, że w Polsce i na Węgrzech władze wykorzystały pandemię jako pretekst do konsolidacji władzy wykonawczej i dalszego ograniczania instytucji demokratycznych, czego Unia nie pochwala i prędzej czy później coś musi z tym zrobić.
Sam szczyt bił rekordy czasowe - był drugim najdłuższym w historii. Pięć dni negocjacji trwało łagodzenie różnych punktów spornych. Czy je dopracowano? Na pewno nie, w większości spornych przypadków nie, ale nie było też czasu na dalszy ciąg rozmów. Bo brak porozumienia byłby dla Unii kompromitacją i dodał kolejnych argumentów wielu jej obecnym przeciwnikom.
Ugrać swoje
Kolejny trudny konsensus godny jest pochwał i może cieszyć. Wszak tu każdy chce ugrać swoje i jeśli coś z tego tortu dla siebie wyciśnie, przedstawi to na krajowym podwórku jako wielki sukces.
Tak jak polska delegacja. Pamiętamy słynne "yes, yes, yes" jednego z premierów. Ten obecny chwali się, że konkluzje szczytu są zgodne z tym, czego chciał i o co zabiegał. I premier Morawiecki cieszy się, że porozumienie dotyczące budżetu i funduszu odbudowy daje Polsce ponad 124 mld euro w bezpośrednich dotacjach, a razem z uprzywilejowanymi pożyczkami - 160 mld euro.
Wspiera go minister rozwoju Jadwiga Emilewicz, która napisała na Twitterze: - 160 mld euro dla Polski, neutralność klimatyczna na poziomie unijnym a nie krajowym. Brak powiązania kwestii politycznych z gospodarczymi! Brawo Mateusz Morawiecki! Duży Sukces!
Nie było czasu
Ale czy rzeczywiście jest to duży sukces? Wydaje się, że Polska miała dużo szczęścia w tym, że Unia nie miała czasu na detale i dochodzenie do szczegółów.
A zdanie "Brak powiązania kwestii politycznych z gospodarczymi" brzmi tak sobie - rząd wszak cieszy się z tego, że mu się upiekło i zapowiadana kara za występki homofobiczne i różne sztuczki prawne, o których głośno mówiło się przed szczytem, go na razie nie dosięgnie.
Ale unijni przywódcy mają wrócić do określenia zasad powiązania funduszy z praworządnością. A wtedy zaczną się schody.
W tekście porozumienia podkreślono bowiem wyraźnie, że "interesy finansowe Unii będą chronione zgodnie z zasadami ogólnymi zawartymi w Traktatach Unii, w szczególności zgodnie z wartościami określonymi w artykule 2 TUE. Rada Europejska podkreśla znaczenie ochrony interesów finansowych Unii. Rada Europejska podkreśla znaczenie poszanowania rządów prawa".
Ale nie tylko to. Bardzo trudny dla Polski jest cel klimatyczny, tym bardziej, że niezrozumiały dla państw zachodnich jest upór Warszawy dotyczący chęci spalania węgla. Ogólny cel klimatyczny, jako cel całej Unii Europejskiej, Polska co prawda wsparła, ale na tym polu można wkrótce oczekiwać dalszych napięć i sporów.
Należy bowiem dodać, że w dokumencie opublikowanym po szczycie pojawił się zapis mówiący o tym, że państwa, które nie zobowiążą się do celu neutralności klimatycznej do 2050 roku, dostaną tylko 50 proc. przyznanych im środków. Jak na razie wszystko wskazuje na to, że Polska będzie w tym peletonie jednym z największych maruderów.
To wcale nie jest pewne
Efekty szczytu na Twitterze skomentował też Jerzy Buzek, były poseł do Parlamentu Europejskiego i jego przewodniczący.
- Polska z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji otrzyma na dziś nie 8 a ok. 3 mld euro! To mniej środków na walkę ze smogiem,obniżanie cen energii dla Polek i Polaków, przebudowę energetyki, podnoszenie komfortu życia na terenach zdegradowanych czy tworzenie tam atrakcyjnych miejsc pracy - napisał.
Marek Goliszewski, prezes i założyciel Business Centre Club mówi nam z kolei, że premier za sukces uznał zmniejszenie i to z 30 do 10 mld euro funduszu transformacji energetycznej, ponieważ jednocześnie zdecydowano, że nie będzie już wymogu osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku przez poszczególne kraje, o co polski rząd zabiegał.
- Na dodatek nie wspomniał, że w punkcie nr 100 konkluzji napisano wyraźnie, że środki z funduszu transformacji dla państw, które nie zobowiązały się do celu neutralności klimatycznej będą ograniczone do 50 proc. dostępnych środków - dodał.
Zdaniem szefa BCC najlepiej odłożyć na bok polityczną propagandę i na koniec pamiętać o jednym: na to wszystko musi się zgodzić Parlament Europejski, a to wcale nie jest pewne. Jeśli się nie zgodzi, przywódcy 27 państw będą musieli siąść do stołu ponownie.
Za i przeciw
Można się cieszyć ze środków, które Polska otrzyma na kolejne lata, bo oznaczają one rozwój i szansę na przełamanie wirusowego załamania.
Cieszy się obecny rząd. Opozycja w Polsce nie doczekała się jego ukarania, a na to zapewne po cichu liczyła. Bo Unia po prostu nie miała czasu. Co nie znaczy, że już wkrótce to nie nastąpi. I przynajmniej pogrozi nam palcem. Pewne jest raczej to, że spięcie wcześniej czy później nastąpi. Jakie będą tego konsekwencje, trudno obecnie powiedzieć.
Na razie Unia musi szybko obronić się przed pandemicznym kryzysem, który w Europie solidnie narozrabiał. Wtedy podejmie dalsze działania. Zwolennicy Unii liczą na to, że spróbuje się sama zreformować, by odgrywać większą rolę na świecie. Bo Europy w świecie jest mało, coraz mniej.
Przeciwnicy cieszą się z każdej unijnej wpadki i liczą na jej upadek. Ale upadek Unii mógłby oznaczać porażkę całej Europy, co jak pokazała wielokrotnie historia, mogłoby być dla niej wysoce niewskazane.