Czarne chmury zbierają się nad przyszłością Polski. Dzieci rodzi się coraz mniej, a społeczeństwo się starzeje. Konsekwencje tej dysproporcji boleśnie odczujemy już za kilka dekad. To ostatni dzwonek na wprowadzenie skutecznej polityki prorodzinnej, a przykładów na to, jak to robić dobrze, jest na świecie mnóstwo. Tymczasem partia rządząca zamiast inspirować się tym, którym się już udało, będzie... przeprowadzać kosztowne ankiety.
Kiepskim stanem polskiej demografii przejęło się Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Jak podaje Gazeta.pl resort zamierza wydać prawie 600 tys. zł. na badania, które mają pomóc rozwiązać zagadkę, czemu Polacy nie chcą się rozmnażać.
W planach jest m.in. zasięgnięcie zdania respondentów w wieku 15-39 lat. Ankietowani odpowiedzą na najróżniejsze pytania odnoszące się do ich planów, życia zawodowego, sytuacji materialnej.
W jaki sposób ma to pomóc poprawieniu dzietności w Polsce? Trudno powiedzieć. Zwróciliśmy się do resortu z prośba o komentarz i przybliżenie nam kroków, które zamierza przedsięwziąć w celu odwrócenia niepokojących trendów.
Równocześnie, nie czekając na wyniki ministerialnych badań, postanowiliśmy przyjrzeć się sytuacji społecznej Polski. A ta jest, delikatnie mówiąc, nieciekawa.
Wskaźnik dzietności
Demografowie posługują się terminami wskaźnika dzietności i zastępowalnością pokoleń. Żeby przyszłe pokolenia w pełni zastąpiły poprzednie, to wskaźnik dzietności musi wynieść co najmniej 2,1. To oznacza, że każda kobieta powinna urodzić co najmniej 2,1 dziecka w trakcie całego swojego życia.
Ostatni raz polski współczynnik dzietności oscylował wokół tej liczby w 1991 roku. Od tego momentu systematycznie spadał, aż w 2003 r. osiągnął dno, gdy jedna kobieta rodziła przeciętnie 1,22 dziecka. Inaczej ujmując - 100 kobiet rodziło 122 dzieci. Nie zapominajmy, że przecież do powstania życia potrzebny jest również ojciec, co oznacza, że przeciętnie para sprowadzała na świat mniej niż dwoje dzieci.
Z najprostszego rachunku matematycznego wynika, że przy takim stanie rzeczy liczba ludności Polski będzie stopniowo maleć. Jednocześnie, gdy rodzi się mniej dzieci, to z upływem czasu społeczeństwo się starzeje.
Szczególnie, że przez ostatnie lata wydłuża się średnia długość życia Polaków. Choć to jest informacja, z której normalnie się cieszymy, to w odniesieniu do demografii ma też swoje "negatywne" konsekwencje.
Dłuższe życie obywateli równa się bowiem dłuższemu pobieraniu emerytur i większych kosztach leczenia staruszków. Niemała liczba nestorów będzie musiała polegać na osobach w wieku produkcyjnym. A tych, jak zauważyliśmy powyżej, będzie znacznie mniej.
Starzenie się społeczeństwa uwidacznia się nawet dziś. Prof. Gavin Rae, kierownik Katedry Nauk Społecznych w Akademii Leona Koźmińskiego zwrócił w rozmowie z INNPoland.pl uwagę, że ten proces zachodzi systematycznie od początku transformacji. Średnia wieku w Polsce wzrosła z 33,8 do 42,2 od 1990 do 2020 roku.
500+ nie sprostał oczekiwaniom
Po wprowadzeniu 500+ trend spadkowy nieco się odwrócił. Współczynnik dzietności w 2019 r. wyniósł 1,43 (co ciekawe dzietność wzrosła w tym czasie też w Czechach i na Węgrzech). Natomiast dane z 2020 r. przynoszą już znacznie gorsze wieści. Dzietność spadła do poziomu sprzed wprowadzenia tego programu.
Nietrudno spostrzec, że długotrwałe utrzymywanie stanu niepełnej zastępowalności pokoleń jest katastrofalne dla społeczeństwa i gospodarki. Należy rychło podjąć kroki mające naprawić sytuację.
Dodatkowym zmartwieniem jest to, że wyż demograficzny lat 80. nie sprowadził na świat odpowiedniej liczby dzieci. Tym samym, gdy osoby urodzone w latach 80. będą przechodziły na emeryturę, to będą miały problem ze znalezieniem wystarczającej liczby młodszych obywateli zdolnych do płacenia na ich świadczenia i utrzymywanie im opieki zdrowotnej.
Jak odkręcić niepokojący trend
Nasz rozmówca prof. Gavin Rae wyjawił nam, że kraje, którym udało się podnieść wskaźnik urodzeń, połączyły hojne zasiłki na dzieci ze zwiększonymi inwestycjami w placówki opieki nad najmłodszymi.
– Taka polityka była szczególnie skuteczna w krajach europejskich, takich jak Szwecja i Francja. Niemcy odniosły również sukces w tym obszarze, łącząc wydatki na opiekę nad dziećmi i wprowadzając programy urlopów rodzicielskich, jednocześnie zachęcając do migracji do kraju – stwierdził specjalista i dodał, że rząd powinien nauczyć się tych lekcji i zainwestować w publiczną infrastrukturę, taką jak żłobki i przedszkola, a także w system opieki zdrowotnej.
Migracja do kraju
Kolejnym problemem, który dotknął polskie społeczeństwo był masowy wyjazd młodych. Od czasów wejścia do Unii Europejskiej miliony rodaków wybrało życie w zachodniej Europie. Sytuacja ekonomiczna, a w szczególności lepsze zarobki i praca na Zachodzie, zmusiły ich do osiedlenia się tam na stałe. Wielu z nich zakłada rodziny i decyduje się na posiadanie potomków.
Nasz rozmówca zwraca uwagę, że ważnym aspektem polityki pro demograficznej jest zachęcającej młodych imigrantów do przyjazdu do kraju, w tym ułatwień np. dla mieszkańców sąsiednich krajów, takich jak Ukraina, aby mogli żyć, pracować i studiować w Polsce.
– Aby młodzi ludzie mogli osiedlić się w kraju i mieć dzieci, muszą mieć poczucie, że mają stabilną przyszłość, co oznacza, że rząd musi ułatwić im znalezienie pracy w pełnym wymiarze godzin, a także pomóc w zakupie mieszkania i uzyskaniu dostępu do wysokiej jakości i tanich usług publicznych – skomentował prof. Gavin Rae.
Niezależnie którą drogę wybierze władza, to powinna działać szybko. Polacy, choćby chcieli, to nie odmłodnieją. Nawet jeśli w najbliższych latach pojawi się o wiele więcej dzieci, niż wskazuje na to trend, to musimy pamiętać, że przez pierwsze 18-23 lata życia dzieci i młodzież generują państwu koszta. Zyski dla gospodarki uwydatnią się, gdy młodzi ludzie wejdą na rynek pracy.
Inwestycja w dzieci jest lokatą niezbędną i długoterminową, ale im szybciej zwiększymy dzietność, tym łatwiej mniej problemów sprowadzimy na siebie za kilkadziesiąt lat.