Pracownicy likwidowanej stoczni w Świnoujściu otrzymali pod koniec listopada wypowiedzenia. Nie kryją przy tym rozgoryczenia: według nich, zamknięcie zakładu ma pomóc w ratowaniu należącej do tego samego właściciela stoczni w Szczecinie, a źródło utrzymania może stracić nawet 1000 osób.
O planowanej przez Zarząd Morskiej Stoczni Remontowej "Gryfia" sprzedaży zakładu w Świnoujściu wiadomo od połowy listopada. Decyzja ta oznacza jednak w praktyce likwidację świnoujskiej stoczni: nowy właściciel będzie miał zakaz prowadzenia tam działalności stoczniowej.
Jak wylicza Anna Stawicka z Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Stoczni, oprócz ok. 200 pracowników stoczni, źródło zarobku stracą również jej kontrahenci i współpracownicy – łącznie ok. 1 tys. osób. Jedynie niewielkiej części pracowników zaoferowano pracę w Szczecinie.
Zarząd Gryfii tłumaczy decyzję o zamknięciu zakładu tym, że zaczął on "generować poważne straty". Związkowcy uważają jednak, że powód jest inny.
– Ktoś wpadł na genialny pomysł zrobienia kanibalizmu. Naszą stocznię, która jest znakomicie zlokalizowana, prosperuje dobrze od wielu lat, likwiduje się, a zadłużoną, nierentowną, ale silniejszą politycznie stocznię w Szczecinie utrzymuje się – stwierdza Bartłomiej Szmyt z NSZZ "Solidarność".
PiS i stocznie
"Odbudowa" polskiego przemysłu stoczniowego to jedna z obietnic wyborczych PiS – składanych pomimo tego, że sektor ten radzi sobie nie najgorzej, choć daleko mu do dawnej świetności.
Jedną ze spektakularnych porażek PiS w tym zakresie jest historia budowy promu w Szczecinie. Premier Mateusz Morawiecki 23 czerwca 2017 roku wziął w rękę ozdobny młotek i wbił nim nit w stępkę pod budowę tegoż. Z wielką pompą ogłosił wówczas, że przyjechał tu, by dać nadzieję na rozwój Stoczni Szczecińskiej. Od tego czasu minęły już ponad trzy lata, a o budowie nic nie słychać – głośno natomiast zrobiło się o smutno rdzewiejącej stępce.