W polskim przemyśle stoczniowym – który ochoczo chce odbudowywać PiS – rządzi jedna zasada: państwowe przedsiębiorstwa ledwo zipią, zasilane kroplówkami z budżetu wystarczającymi na pensje dla załogi. Zaś prywatne ciężko pracują, zarabiając niezłe pieniądze. Może więc nie odbudowywać, tylko sprywatyzować?
Fenomen polskich stoczni narodził się jeszcze w okresie PRL. Polskie stocznie były światową potęgą, budowały mnóstwo statków. Socjalistyczne rządy dbały o te przedsiębiorstwa, bo były one największymi na Pomorzu pracodawcami. Cały przemysł skoncentrował się w Gdyni, Gdańsku i Szczecinie – bo to po prostu nasze jedyne duże porty morskie.
Najpierw stocznie pracowały na potrzeby towarzyszy z bloku wschodniego, w latach 70. otworzyły się na Zachód. To nie pomogło – mimo hołubienia stoczniowców na równi z górnikami, załogi pomorskich zakładów stały się grabarzami gospodarki centralnie sterowanej i socjalistycznych idei.
Po 30 latach zawirowań właścicielskich i rozwoju gospodarki można odnieść wrażenie, że polski przemysł stoczniowy nie istnieje, w dokach łowi się ryby na wędkę, a nabrzeża porastają mchem. W końcu rząd od dawna zapowiada, że stocznie trzeba odbudować, zrestrukturyzować i w końcu dać pracę ludziom.
Prawda jest inna. Polskie stocznie ogółem radzą sobie całkiem nieźle. Oczywiście po dawnej potędze zostało niewiele, ale olbrzymie tereny zostały zagospodarowane głównie przez prywatnych przedsiębiorców, którzy wiedzą, co robią i jak na tym zarobić. Państwowe niestety ciągle cienko przędą, miotane politycznymi roszadami, są i takie gdzie prezesi zmieniają się tak często, że w wejściach do ich gabinetów można zamontować obrotowe drzwi.
Jak naprawdę wyglądają polskie stocznie?
Zróbmy szybki przegląd największych polskich stoczni. Zaczynamy od Trójmiasta. W Gdyni działa Stocznia Remontowa Nauta. Obiekt państwowy, umieszczony w strukturach Polskiej Grupy Zbrojeniowej (jest aktywem funduszu inwestycyjnego MARS). Nauta miała jeszcze Zakład Nowych Budów w Gdańsku, ale musiała go zamknąć. Obecnie jest to największa stocznia kontrolowana przez skarb państwa. Niestety, ciągle ma bardzo potężne straty. Rok 2018 zakończyła prawie 58 milionami złotych na minusie. Biegły, który badał sprawozdanie, uważa, że jej szanse utrzymania się na rynku mogą być niewielkie.
Problemy stoczni pojawiły się podczas budowy statku naukowo–badawczego "Oceanograf" dla Uniwersytetu Gdańskiego. Okazało się, że jest źle zaprojektowany i trzeba dokonać wielu zmian w jego budowie i wymiarach. Koszty (14 mln zł) musiała ponieść stocznia. W 2017 roku stoczniowcom udało się utopić w porcie budowany właśnie statek "Hordafor V". Stoczni nie powiódł się także projekt dotyczący przebudowy platformy Lotos Petrobaltic, dokończyła go Gdańska Stocznia Remontowa. Sytuacji Nauty nie polepsza fakt, że wojsko ma w Gdyni jeszcze jedną stocznię (PGZ SW), która zbiera sporo zamówień na remonty jednostek naszej marynarki
PGZ Stocznia Wojenna to kolejny państwowy twór. W zeszłym roku straciła 24 miliony, w tym może być podobnie. Państwo wykupiło ją w zeszłym roku, by obsługiwała naszą flotę wojskową. A że z tą jest krucho, to może liczyć jedynie na sporadyczne remonty jednostek, o ile MON znajdzie na nie pieniądze. Długo na tym nie pociągnie i jeśli wojsko nie zamówi w niej jakiegoś nowego okrętu, to jej przyszłość jest niejasna.
Stocznia Gdańska w 2018 roku została odkupiona od ukraińskich inwestorów, którzy doprowadzili polski symbol na skraj finansowej przepaści. Agencja Rozwoju Przemysłu zrepolonizowała stocznię (wraz z GSG Towers, spółką powołaną do budowy wież wiatrowych) za prawie 67 mln zł. Już po pół roku od dokonania inwestycji okazało się, że nie generuje ona zysków.
Na koniec 2018 r. akcje obu firm drastycznie spadły, przynosząc 25,8 mln zł strat. Biuro prasowe ARP przekonuje, że zły wynik finansowy jest spowodowany głównie złą sytuacją ekonomiczną, w której znajdowały się obie spółki w momencie nabycia przez państwo.
– Ostatnio ta stocznia została odkupiona od Ukraińców, wiem, że to będzie bardzo trudne, ale ona zostanie odbudowana. I wiem o tym, że przyjdzie czas, że ona zacznie produkować statki – stwierdził ostatnio Jarosław Kaczyński, prawdopodobnie nie wiedząc, że stocznia działa. I nie trzeba nic odbudowywać, bo stoi na miejscu, tak samo jak wtedy, gdy nadawano jej imię Włodzimierza Lenina i tak samo, gdy strajkowali w niej robotnicy.
Można o wiele lepiej
Prywatna Stocznia Crist działa w Gdańsku, niedawno przejęła od Nauty Zakład Nowych Budów i umie go wykorzystać. Ma sporo zamówień, pracuje pełną parą. Wspomniany wcześniej Fundusz MARS ma 35 proc. akcji stoczni Crist, ale jest tylko jednym z udziałowców. Zdarzają się jej problemy, ale od 20 lat pracuje i rozwija się.
Również niemająca państwowego nadzorcy Remontowa Holding to największe polskie prywatne przedsiębiorstwo stoczniowe. Jego filary to Gdańska Stocznia Remontowa i Remontowa Shipbuilding, ale w skład firmy wchodzi mnóstwo innych wyspecjalizowanych spółek. Założone w 1952 roku przedsiębiorstwo sprywatyzowano w 2001 roku. Sama Gdańska Stocznia Remontowa miała w roku 2018 ponad 1,08 mld zł przychodu i zysk netto w wysokości ponad 65 mln zł. Z tej kwoty 42 mln zł przeznaczone zostało na dywidendę, 19,7 mln na kapitał zakładowy, zaś 3,5 mln na nagrody dla pracowników. Spółka zatrudnia 1660 osób. Stocznia wyremontowała 147 statków.
W Szczecinie działają dwie stocznie znajdujące się w grupie kapitałowej Funduszu Rozwoju Spółek, czyli pod państwową kuratelą i z prezesami z partyjnego klucza. Są to Morska Stocznia Remontowa Gryfia[b] oraz Stocznia Szczecińska. Według danych Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej w 2018 roku Gryfia zwiększyła przychody do 155 mln zł, miała dodatni wynik netto i dodatnią EBITDĘ. Ta druga miała w zeszłym roku przychody netto na poziomie 39,7 mln zł.
A sektor prywatny?
Tak naprawdę nie sposób zliczyć wszystkich polskich stoczni należących do prywatnych inwestorów. Ale radzą sobie świetnie – nie realizują może olbrzymich projektów morskich, ale budują holowniki, specjalistyczne statki, kutry. Takich jednostek, jak pokazany z wielką pompą lodołamacz Puma, który okazał się dziurawym kadłubem posklejanym taśmą, w samym Szczecinie produkuje się kilkadziesiąt rocznie.
Również w Trójmieście działa przynajmniej kilkanaście mniejszych, prywatnych zakładów stoczniowych. Mowa choćby o Damen Shipyards, Karstensen, Stocznia Safe, Marine Projects czy Montex Shipyards. Do tego dochodzą Sunreef Yachts i Galeon – stocznie jachtowe. A w tej kategorii jesteśmy wręcz światowym potentatem. Co roku z polskich stoczni wypływa ok. 22 tysięcy jachtów, z których 95 proc. od razu trafia na eksport. Tylko USA produkują więcej od nas niewielkich łodzi motorowych o długości do 9 metrów.
Cały sektor stoczniowy zatrudnia ponad 90 tys. osób i tworzy go ponad 5 tys. podmiotów działających bezpośrednio w przemyśle stoczniowym oraz około 12 tys. firm z nim powiązanych. Na sektor nie można patrzeć tylko pod kątem liczby zwodowanych jednostek – dziś stocznie specjalizują się w konkretnych pracach. Jedne robią na przykład tylko kadłuby, które potem trafiają do innych firm. Kolejne wyposażają statki w silniki i urządzenia, jeszcze inne zajmują się zabudową wnętrz.
– Najsilniejszą stroną sektora, patrząc przez pryzmat globalnej konkurencji, jest to, że udało nam się znaleźć swoje nisze rynkowe. Jesteśmy bardzo dobrzy w ekologicznych napędach, napędach LNG. Niedawno powstał prom Samsø, pierwszy w Europie z takim napędem – wodowany, w całości polski projekt, polska myśl techniczna i polskie wykonanie w stoczni Remontowa Shipbuilding – mówi Jerzy Czuczman, dyrektor biura Związku Pracodawców Forum Okrętowego.
Co ważne – stocznie w Europie budują coraz więcej morskich farm wiatrowych. Na morzach okalających Stary Kontynent pojawia się coraz więcej wiatraków, na dodatek do ich stawiania i obsługi potrzebne są specjalistyczne statki. W Polsce również buduje się elementy tego systemu. Socjalistyczne myślenie o stoczni jako miejscu, z którego wypływa gotowy statek jest dziś anachronizmem.
Z kolei rząd, zamiast pompować kolejne setki milionów do państwowych zakładów, mógłby zauważyć, że o wiele mniejszym kosztem może pomóc przemysłowi stoczniowemu, który w prywatnym wydaniu jest naprawdę silny. A zamiast mówienia o odbudowie stoczni, zauważyć, że mamy być z czego dumni. Bo bez udziału państwa, a nawet wbrew jego działaniom, sektor się rozwija, specjalizuje i pełną parą kooperuje z firmami z całego świata.