Służba Bezpieczeństwa Ukrainy prowadzi śledztwo w sprawie tiktokera, który wrzucił do sieci wideo z ukraińskimi wozami bojowymi zaparkowanymi w pobliżu centrum handlowego w Kijowie. Niedługo po publikacji, lokalizacja została zbombardowana. Zginęło 8 osób. To tragiczny przykład tego, w jaki sposób informowanie w sieci o działaniach wojsk może wpłynąć na kroki podejmowane przez wrogie armie. Na co uważać, by – wrzucając posty na Facebooka – nie wspierać działań rosyjskiego wywiadu?
Tuż po ataku na kijowskie centrum handlowe, Służba Bezpieczeństwa Ukrainy informowała, że tiktoker, który filmował pojazdy wojskowe, został zaaresztowany. Obecnie SBU ma prowadzić śledztwo, którego zadaniem jest sprawdzenie, czy influencer działał świadomie – i celowo nakierował uwagę Rosjan na lokalizację ukraińskich żołnierzy – czy był to po prostu wypadek.
Na zamieszczonym przez SBU nagraniu tiktoker – Artemev Pavel Aleksandrevich – przeprasza i mówi, że zrozumiał swój błąd.
To nie pierwszy raz, gdy działalność w internecie doprowadziła do zdradzenia tajnych, wojskowych informacji. W 2018 wybuchła afera związana z tym, że z danych aplikacji Strava – odpowiednika popularniejszego w tym czasie w Polsce Endomondo – można w łatwy sposób zidentyfikować lokalizację baz wojskowych m.in. w Afganistanie, Syrii czy Dżibuti.
Wybierający się na poranny jogging żołnierze – oczywiście z włączoną apką – nanosili obręb swoich baz w wirtualnej mapie aplikacji. Gdy Strava opublikowała “mapę cieplną”, która pokazywała zagregowane ścieżki biegaczy z miliarda treningów na całym świecie, łatwo dało się na niej zauważyć “wybiegane” lokalizacje – również te tajne, których na zwyczajnych mapach odnaleźć się nie dało.
W 2014 roku jeden z rosyjskich żołnierzy opublikował na swoim Instagramie zdjęcie z opancerzonego transportera. Jak podawał “Niebezpiecznik”, wojak zapomniał wyłączyć znakowania zdjęć pozycją GPS na swoim telefonie, przez co łatwo dało się sprawdzić, że nie znajduje się na poligonie w Rosji… a na terenie Ukrainy. Przypomnijmy, trwała wtedy wojna w Donbasie, a Federacji Rosyjskiej bardzo zależało na tym, by udawać, że wcale nie jest w tym konflikcie stroną.
Zdjęcie zamieszczone w social mediach zagrało też dużą rolę w czasie walk z tzw. Państwem Islamskim. W 2015 wojska USA zbombardowały jedno z centrów dowodzenia ISIS, po tym gdy który z bojowników wrzucił do sieci selfie zrobione tuż przed nim. Baza ISIS została zlikwidowana w 20 godzin po tym, jak siły USA zrobiły “kontrolę mediów społecznościowych”.
Biały wywiad
Współcześnie standardem jest już to, że w ramach prowadzonego przez wojskowych rozpoznania zbiera się dane z ogólnodostępnych źródeł informacji. Tzw. biały wywiad wykorzystuje m.in. media, wypowiedzi publiczne polityków, ogólnie dostępne dokumenty i rejestry oraz… Facebooka i Instagrama.
– Media społecznościowe, wraz ze swym potencjałem dostępności i natychmiastowości komunikacji, są istotnym źródłem danych, które mogą zostać użyte w wojskowych działaniach operacyjnych, zasilać oddziaływania propagandowe i tym samym przyczyniać się do eskalacji wojny – zwraca uwagę dr Krzysztof Kuźmicz, medioznawca z Akademii Leona Koźmińskiego.
– Dla obcego wywiadu każda informacja jest ważna, ponieważ informacja jest podstawą ich działalności – potwierdza ppłk Tomasz Gergelewicz z Akademickiego Centrum Komunikacji Strategicznej. – Te dane służą do tworzenia obrazu, który jest poddawany analizie i staje się elementem wykorzystanym do planowania wrogich działań. A im bardziej precyzyjny jest ten obraz, tym skuteczniejsze są wrogie działania.
Jak podkreśla specjalista z Wojska Polskiego, rosyjskie i białoruskie wywiady śledzą zatem bardzo dokładnie przepływ informacji – również w naszym kraju. Czy nasze służby mogą podjąć jakiekolwiek działania, by temu zapobiec? Lub przynajmniej kontrolować przepływ informacji w sieci?
– Jeśli są to informacje niejawne, objęte ochroną prawną – oczywiście – mówi dr Paulina Piasecka, dyrektor Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas w Warszawie. – Jednak w przypadku białego wywiadu taka kontrola jest ogromnie trudna.
Jak podkreśla ekspertka, w świecie natychmiastowego przepływu danych odpowiedzialność za to, jakie informacje – jak sprawdzone i w jakim zakresie – podajemy do wiadomości publicznej, nie jest już tylko domeną mediów, ale również zwykłych obywateli.
– Dzieląc się w sieci posiadanymi przez nas informacjami, zaczynamy uprawiać dziennikarstwo obywatelskie. Warto zatem pamiętać, że wraz z potencjałem podejmowania działań w sferze informacyjnej przychodzi odpowiedzialność za ich konsekwencje – podkreśla.
Dr Krzysztof Kuźmicz tłumaczy, że nawet najbardziej amatorskie nagrania w przypadku kryzysów – na przykład konfliktów zbrojnych – nabierają rangi ważnych źródeł, co widać wyraźnie po sposobie relacjonowania wojny w Ukrainie.
– Materiały dziennikarskie, tworzone przez profesjonalnych korespondentów wojennych, pojawiają się w przekazach mediów głównego nurtu w bezpośrednim towarzystwie fotografii, nagrań wideo, a także relacji na żywo, publikowanych w popularnych mediach społecznościowych przez cywilnych, a czasem także wojskowych uczestników zmagań militarnych.
Z drugiej strony, dr Paulina Piasecka zwraca uwagę na to, że zalewanie sieci wszechobecnymi, nieautoryzowanymi informacjami o wojnie – tzw. szum informacyjny – może mieć także pozytywne efekty, bo łatwiej w nim ukryć informacje naprawdę ważne.
– W działaniach ofensywnych, kiedy jednym z najważniejszych taktycznych celów jest zapewnienie przewagi informacyjnej, czyli tego, że wiemy więcej o przeciwniku, niż on wie o nas – szum informacyjny może być skutecznym narzędziem maskującym własne cele i działania podejmowane dla ich realizacji – tłumaczy.
Dezinformacja
Szum informacyjny to jednak miecz obosieczny, bo może w równym stopniu utrudnić wszelkie działania strategiczne. Może oddziaływać na postrzeganie otoczenia i nieadekwatne kształtowanie obrazu sytuacji, a tym samym – wpływać na procesy decyzyjne i zmniejszać skuteczność podejmowanych działań. Celowe fabrykowanie przekazu, który ma wprowadzać w błąd, jest nazywane dezinformacją.
– Działania, które mają zakłócić postrzeganie rzeczywistości, są na szeroką skalę prowadzone przez Rosjan i Białorusinów – podkreśla ppłk Tomasz Gergelewicz. – To, co przesyłają reżimy w infosferze to głównie budujący dezinformację ciąg fałszu, wpisujący się we wrogą narrację. Fake newsy i manipulacja faktami wymierzone są nie tylko w kraje demokratyczne, ale także we własne społeczeństwo. Celem takiego działania jest m.in. usprawiedliwienie napaści na Ukrainę, budowanie fałszywego obrazu przebiegu wojny oraz dyskredytacja sojuszników Ukrainy.
Jak tłumaczy podpułkownik, w celu siania dezinformacji reżimy powołują specjalne grupy, tzw. farmy trolli, których zadaniem jest m.in. monitorowanie nastrojów społecznych w social mediach.
Jak podkreśla, w przypadku naszego kraju część działań trolli okazała się, niestety, skuteczna. – Dezinformacja dotyczyła np. braku gotówki w bankomatach czy paliwa na stacjach. Ci, którzy dali się zmanipulować, zaczęli pospiesznie wybierać gotówkę i tankować samochody, co doprowadziło do faktycznych braków – na szczęście krótkotrwałych. Tak właśnie działa dezinformacja. Nikt tych bankomatów, ani dystrybutorów za nas nie opróżnił – zrobiliśmy to sami.
– Należy z tego wyciągać wnioski i być czujnym i krytycznym – zaznacza. – Ważna w tym wszystkim jest też rola mediów, których zadaniem jest promowanie faktów.
Za dużo informacji?
Nawet bez fake newsów produkowanych przez rosyjskich i białoruskich trolli, szum informacyjny wokół wojny w Ukrainie przybrał niespotykaną dotąd skalę. Obrazy tego, co dzieje się na wschodzie atakują nas z każdej strony – na nagrania i zdjęcia natrafiamy na Facebooku, Instagramie, Twitterze, Telegramie… a nawet Tik-Toku. Tam relacje z wojny – m.in. bombardowania miast – zamieszczają najmłodsi, ukraińscy influencerzy. Czy nie wiemy – i nie widzimy – za dużo?
– Trudno mówić o tym, ze informacji może być za dużo, w przypadku, gdy to, co dzieje się za naszą granicą ma faktyczne przełożenie na funkcjonowanie naszego państwa – mówi podpułkownik Gergelewicz. – Społeczeństwo ma prawo wiedzieć, dlaczego w Polsce pojawiają się kolejne wojska NATO, dlaczego w kraju jest coraz więcej uchodźców, dlaczego rząd proceduje nowe akty prawne związane np. z obronnością państwa. Dostęp do informacji pozwala zrozumieć ten szerokoskalowy proces i docenić, że w Polsce jest spokojnie i bezpiecznie.
– Wolność słowa i swoboda przepływu informacji to podstawa funkcjonowania demokratycznych społeczeństw – dodaje dr Paulina Piasecka. Jak przekonuje, mimo że to, o czym informowana jest opinia publiczna – albo to, do czego dociera sama za pośrednictwem social mediów – to w dużej mierze elementy walki informacyjnej, to Ukraina radzi sobie z nią bardzo dobrze.
– A dzięki tym informacjom pozostajemy świadomi zagrożeń i tego, jak wyglądać może współczesny konflikt – a to ważne dla kształtowania społecznej odporności oraz wsparcia dla postaw, które umożliwiają zapewnienie pomocy, także politycznej, dla Ukrainy – podkreśla.
Jak zaznaczają eksperci, do informowania o działaniach wojska należy zawsze pochodzić z pełnym profesjonalizmem – nie szukać sensacji i clickbaitu, a konkretu, wiarygodności i rzetelnej oceny.
O czym nie powinniśmy pisać w social media?
Jak zaznacza przedstawiciel Wojska Polskiego, w social mediach nie powinno się publikować informacji niesprawdzonych – czyli takich, których nie jesteśmy pewni, lub które wydają się nam w jakimkolwiek stopniu nieprawdziwe. – Niestety często to właśnie użytkownicy mediów społecznościowych stają się pierwszymi ofiarami dezinformacji – podkreśla
Podstawowe informacje, których nie należy zamieszczać w Internecie, w tym także na portalach społecznościowych dotyczą:
miejsca pobytu lub transportu żołnierzy i sprzętu wojskowego,
terminów przejazdów, lądowań, wylotów wojska,
liczby i rodzaju wojsk,
oznaczeń i tablic rejestracyjnych pojazdów wojskowych.
– Proszę mieć na uwadze, że wszelkie oznaczenia sprzętu, czy inne szczegóły – pozornie nie mające znaczenia – mogą pomóc wrogim służbą w identyfikacji pojazdu, jego przynależności, miejsca stacjonowania – tłumaczy podpułkownik.
Zdjęcia i inne materiały multimedialne zawierają metadane, czyli ukryte informacje, które wskazują m.in. kiedy, gdzie i jakim sprzętem fotograficznym zostało wykonane zdjęcie. Takie informacje nie są najczęściej przydatne przeciętnemu użytkownikowi, ale we wrogich rękach mogą pomóc zidentyfikować obiekt wojskowy, jego lokalizację, oraz potwierdzić aktualność tych informacji.
– Warto przy okazji zaznaczyć, że jeśli ktoś pracuje w obiekcie należącym do tzw. elementów infrastruktury krytycznej państwa, obowiązkowo chronionym lub istotnym z uwagi na bezpieczeństwo państwa, to zdecydowanie nie powinien publikować w mediach społecznościowych zdjęć, na podstawie których ktoś mógłby ustalić lokalizację, czy szczegóły jego systemu zabezpieczeń – mówi dyrektor Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas.
– Natomiast w obiektach, gdzie chronione są informacje niejawne, powinniśmy nawet zasłaniać aparaty smart urządzeń! Trzymany w ręce standardowy telefon, nad którym ktoś przejmie kontrolę, może stworzyć trójwymiarowy obraz pomieszczenia po zebraniu zdjęć, które zostały za jego pomocą wykonane – dodaje ekspertka.
Aby chronić się przed wrogim działaniem dezinformacyjnym, należy przestrzegać kilku podstawowych zasad:
nie należy sugerować się tytułem, nagłówkiem oceniając, czy treść jest, czy nie jest prawdziwa,
należy zwracać uwagę na emocjonalny język, ponieważ często jest on używany, aby wzbudzić nasze emocje, wywołać strach, poczucie winy,
należy sprawdzić autora oraz źródło informacji z którą się spotkaliśmy, w tym wiarygodność zdjęć,
powinno się także weryfikować informację w innych źródłach, informacje dotyczącą wojska np. na stronie Ministerstwa Obrony Narodowej, instytucji i jednostek wojskowych, w tym np. na oficjalnych profilach społecznościowych tych instytucji.
Jak podkreślają eksperci, zawsze należy mieć świadomość, że wszystkie publikowane informacje mogą być wykorzystane przez wrogie państwa – albo do wzmacniania własnego potencjału informacyjnego, albo do działań dezinformacyjnych. – Zatem mówimy o misji, w tym odpowiedzialności mediów i obywateli za jakość przekazywanych informacji – podsumowuje podpułkownik Tomasz Gergelewicz
Mnóstwo osób – gromadzących dane hobbystycznie i z różnorodnych źródeł – może ujawniać lokalizacje albo inne istotne dane dotyczące działań armii naszej, bądź armii sojuszniczych. Na dodatek mogą te dane poddawać zupełnie nieprawidłowej interpretacji, wprowadzając chaos, zamieszanie i panikę.
dr Paulina Piasecka
Te grupy nie tylko monitorują reakcje społeczeństwa na różne wydarzenia, ale także aktywnie uczestniczą w procesie dezinformacji. Tworząc fake newsy i manipulując faktami, działają na naszych emocjach. W ten sposób próbują tworzyć podziały w społeczeństwie, a społeczeństwo podzielone to społeczeństwo podatne na wpływy.
ppłk Tomasz Gergelewicz
Należy informować, że Polska jest silnym państwem, z dobrze wyszkoloną i wyposażoną armią; jesteśmy członkiem NATO; nasza armia wciąż się rozbudowuje, a wydatki na obronność rosną. Ponadto podejmowane są inicjatywy legislacyjne, dzięki którym mamy np. Ustawę o obronie Ojczyzny. Są to działania skuteczne, wzmacniające nasze zdolności obronne – o tym komunikujmy społeczeństwo
ppłk Tomasz Gergelewicz
Przypomnijmy – nie chodzi o to, żeby ukrywać wojnę, a o to, żeby z rozsądkiem podchodzić do dystrybucji danych technicznych, geograficznych, czy innych, które mogłyby wpłynąć na bezpieczeństwo naszych żołnierzy.