Cieszysz się z zapowiadanej przez Morawieckiego obniżki podatków? Pewnie tak. A nie powinieneś, bo to najprostsza droga do jeszcze większej inflacji i gospodarczej zapaści. Wygląda to tak, jakbyśmy pieniądze wprost z drukarni wieźli bezpośrednio do kotłowni i palili nimi w piecu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Już w chwilę po zapowiedzi Morawieckiego, dotyczącej obniżki podatków, ekonomiści złapali się za głowy. Dlaczego? Bo to, co planuje rząd czymś dokładnie odwrotnym od tego, co robi Narodowy Bank Polski. I czymś, czego aktualnie najmniej potrzebujemy – bo obniżenie podatków odbije się nam w postaci zwiększonej inflacji. Jak to możliwe?
Narodowy Bank Polski co chwilę podnosi stopy procentowe i obecnie prowadzi restrykcyjną politykę pieniężną. Prezes Glapiński, który stosunkowo niedawno bagatelizował problem inflacji, dziś zmienił front o 180 stopni i nazywa się jastrzębiem jastrzębi. Zapowiada, że będzie podnosił stopy do skutku. Dziś główna stopa to 3,5 procent, ale Glapiński z pewnością nie powiedział ostatniego słowa. Zdaniem ekonomistów ING Banku Śląskiego docelowa stopa referencyjna może wynieść ok. 7,5 proc. w latach 2023-24. Inne banki są bardziej powściągliwe, ale ich prognozy również sięgają w okolice ponad 5 procent.
Jednocześnie premier Morawiecki rzutem na taśmę zdecydował o dekompozycji zasad podatkowych Polskiego Ładu. Ministerstwo Finansów zaproponowało obniżenie podatku PIT z 17 do 12 proc. Zmiana ma funkcjonować od 1 lipca 2022 roku.
- Do konsultacji kierujemy projekt obniżki podatku PIT z 17 na 12 procent. To jest ten próg, który obowiązuje wszystkich, wszystkie osoby płacące na skali podatek, zarówno emeryci, jak i osoby pracujące na pełnym etacie, na umowie o pracę, bez żadnych dodatkowych warunków - mówił premier Morawiecki.
Inne elementy Polskiego Ładu - 30 tys. zł kwoty wolnej od podatku i 120 tys. zł progu podatkowego - mają pozostać bez zmian. Oprócz ulgi dla klasy średniej, która ma być skasowana.
Jaki będzie efekt tej antyputinowskiej tarczy?
- Rząd niestety nadal rozrzuca pieniądze z helikoptera. Zamiast zbierać pieniądze i je oszczędzać na przykład na helikoptery. Dziś im bardziej rząd wydaje, tym bardziej NBP musi podnosić stopy procentowe. Nawet sam prezes Glapiński powiedział wprost, że skoro rząd prowadzi ekspansywną politykę fiskalną, to on musi bardziej podnosić stopy – mówi w rozmowie z INNPoland.pl dr Sławomir Dudek z Forum Obywatelskiego Rozwoju,
Dodaje, że kiedyś NBP można było winić za spóźnioną reakcję na inflację. Do momentu pierwszego podniesienia stóp procentowych Glapiński regularnie przekonywał, że inflacja ma charakter przejściowy, a Polsce nie grozi znaczne pogorszenie sytuacji. Obecnie stopy rosną już regularnie.
- Ale dziś to bezpośrednio rząd odpowiada za rosnące raty kredytów dla ludności. Robi wszystko, żeby inflacja wymknęła się spod kontroli. Im bardziej rząd wydaje, tym bardziej prezes Glapiński musi zaostrzać swoją politykę. Wszyscy są zadziwieni tymi działaniami rządu – mówi Sławomir Dudek.
Jego zdaniem jedną z przyczyn inflacji były tarcze antykryzysowe. "Na rynek niemal z dnia na dzień trafi 40 mld zł. To jak olbrzymi helikopter z pieniędzmi, który przeleci nad Polską" - mówiła obrazowo minister Jadwiga Emilewicz. Problem w tym, że – jak mówi – Dudek, ten helikopter ciągle lata. Na dodatek obecne tarcze antyinflacyjne kompletnie nie walczą z przyczynami inflacji, mają jedynie łagodzić jej skutki. Efekt jest taki, że ją pogłębiają – bo gdy na rynek trafia dużo pieniędzy, inflacja po prostu musi rosnąć.
Do tego dochodzą kolejne elementy: rząd zapowiada wzrost wydatków na zbrojenia, na zdrowie, wrócił do pomysłu z "czternastką" i dodatkowo chce zmniejszyć podatki.
- Nie da się jednocześnie zwiększać wydatków i obniżać podatków, przy okazji żądając likwidacji barier długu. A ryzyko kraju rośnie, bo płacimy coraz więcej za odsetki od długu – tłumaczy Sławomir Dudek. Zwraca też uwagę na fakt, że rentowność polskich obligacji dobija do poziomu 6 procent. Jeszcze rok temu było to poniżej procenta. Większa rentowność to zły znak, bo po prostu więcej płacimy za pożyczone przez państwo pieniądze.
Czytaj też: Grobowe nastroje przedsiębiorców. Zeszły na nich trzy plagi: pandemia, Polski Ład i wojna
- Sam dług nie jest jeszcze zagrożeniem, ale dramatycznie rosną koszty obsługi tego długu. Obecnie płacimy 30 miliardów złotych rocznie, ale ta suma może się podwoić. Jak wzrosną nam odsetki, to trzeba będzie ciąć wydatki a jednocześnie inflacja zeżre oszczędności gospodarstw domowych. Moim zdaniem to scenariusz na katastrofę – mówi Sławomir Dudek.
Po co więc rząd zmniejsza podatki?
Tu do głosu dochodzi już nie ekonomia, ale polityka.
- Ekonomiści są zdziwieni, ale moim zdaniem to działanie oznacza jedno - "po nas choćby potop". To gra na wybory, to jest dokładnie to, co powiedział w restauracji "Sowa i przyjaciele". Mają wojnę, na którą czekali. Morawiecki będzie zrzucał pieniądze, Glapiński będzie zacieśniał, my będziemy mieli kilkunastoprocentową inflacje, wysokie raty kredytów. Nie wiadomo, co z finansami publicznymi – moim zdaniem nie wytrzymają tego – mówi Dudek.
Wraca też do rozmowy, którą przeprowadziliśmy w grudniu zeszłego roku. Zwrócił wtedy uwagę na zbieżność obecnej narracji władzy z podsłuchanymi w restauracji "Sowa i przyjaciele" rozmowami Mateusza Morawieckiego dotyczącymi "management of expectations" – zarządzania oczekiwaniami. Morawiecki opowiadał swoim rozmówcom, że należy najpierw obiecać ludziom, że będzie lepiej, ale później odwrócić sytuację i skłonić do zaakceptowania gorszej, przejściowej sytuacji. Zaakceptować wysoka inflację, przeczekać. Przecież musi być gorzej, żeby było lepiej.
Kiedy jego rozmówczyni mówi, że "przyzwyczaić się do lepszej sytuacji jest daleko łatwiej niż do gorszej", Morawiecki odpowiada: "Najlepszym sposobem zawsze była wojna. Wojna zmienia perspektywę w pięć minut". W obecnym kontekście te słowa brzmią przerażająco a jednocześnie proroczo.
Proroczo, bo to już się dzieje, ta narracja jest już obecna w rządzie.
- Towarzyszyć nam będzie poważny kryzys, zaburzenia gospodarcze. Na to musimy być gotowi - powiedział w niedzielę na kongresie OdNowy RP prezes PiS Jarosław Kaczyński.
- Zagrożeniem jest kilkunastoprocentowa inflacja, stagnacja wzrostu gospodarczego. Skala kryzysu zależy od tego, jak długo potrwa wojna – mówił kilka dni wcześniej Morawiecki.
- Jeśli czekają nas wyrzeczenia a rząd obniża podatki i dorzuca czternastkę to to się kompletnie nie klei. To zagranie va banque, chodzi o to, żeby teraz zasypać ludzi pieniędzmi a potem dostanie to albo opozycja w prezencie, albo już po wyborach wszystko zrzuci się na wojnę - mówi Dudek. Przypomina też, że w Polsce jak na razie nie mamy ministra finansów. Jego rolę pełni premier, który jednocześnie jako polityk obiecuje pieniądze, drugą zaś (jako minister) powinien trzymać się za rękę, by za dużo nie wydać.
- To jest bardzo nieodpowiedzialne, rząd nam szykuje katastrofę. Nie będzie ani masła, ani armat. To Putinowi powinno zależeć na tym, żeby zdestabilizować gospodarkę, złupić oszczędności Polaków. Rząd chyba chce się do tego przyłożyć, byle tylko wygrać wybory - podsumowuje Sławomir Dudek.