Budowa bloku.
Deweloper nie przyznaje się do wyburzenia starego domu. Zdjęcie poglądowe. fot: Arkadiusz Ziolek/East News

Czy jesteście w stanie wyobrazić sobie, że wracacie zza granicy i odkrywacie, że wasz dom... nie istnieje? Właśnie taka przykra niespodzianka czekała jednego z mieszkańców Krakowa. To jednak nie wszystko. Sąd drugiej instancji uniewinnił dewelopera, który miał dokonać rozbiórki, a poszkodowany mężczyzna musi zapłacić 30 tysięcy złotych.

REKLAMA

Wyburzony dom

– Dom należy do mojej rodziny od jakichś 100 lat. Był zrujnowany, ale z sentymentu chciałem go odbudować i przeprowadzić się do Krakowa. To skandal – mówił właściciel wyburzonej parceli w rozmowie z "Gazetą Krakowską”. 

Thomas Zieliński wcześniej przez kilka lat mieszkał w Wiedniu. To, że odziedziczony przez niego dom w Woli Justowskiej zrównano z ziemią, odkrył w 2016 roku. Podejrzenie padło na firmę Sao Investments, która na sąsiedniej działce zamieniła dom jednorodzinny w biurowiec. W sprawie od razu udał się na ścieżkę sądową i początkowo – wszystko szło po jego myśli.

Sąd pierwszej instancji uznał przedstawicieli dewelopera za winnych. Wyroki, które zapadły, były surowe – osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu, czasowy zakaz wykonywania budowy, 100 tys. zł nawiązki dla powoda oraz grzywny w łącznej wysokości 128 tys. zł. Sąd drugiej instancji trzech oskarżonych mężczyzn... uniewinnił. Poszkodowany właściciel wyburzonej nieruchomości będzie musiał natomiast ponieść koszty sądowe w wysokości 28 tys. zł – podaje domiporta.pl.

Jak przypomina serwis, wcześniej śledztwa dwukrotnie odmówiła prokuratura. Najpierw nie wykryto sprawców "rozbiórki”, a potem nie dopatrzono się znamion czynu zabronionego. Co więcej, śledczy ustali, że pozbycie się zniszczonego domu mogło być uzasadnione, bo podniosło atrakcyjność terenu. Skorzystali na tym... właściciele nowej nieruchomości.

Obrońcy dewelopera przekonują, że właściciel nieruchomości nie poniósł żadnej szkody. - Naszym zdaniem dom był w ruinie i nie dałoby się go odbudować, więc nie może być mowy o tym, że doszło do szkody – twierdził mec. Robert Kubicki. Oskarżeni deweloperzy nie przyznawali się również do wyburzenia nieruchomości i zapewniali, że nie wiedzą, kto to zrobił.

Obecnie pan Thomas rzeczywiście – nawet gdyby chciał – nie będzie mógł nawet starego domu odbudować, bo po tym, gdy został wyburzony zabrania mu tego prawo.

– Ocena tych samych dowodów dokonana przez Sąd II instancji różni się diametralnie od oceny dokonanej przez Sąd I instancji, który jak przypomnę wydał wyrok skazujący wszystkich oskarżonych. Złożyłyśmy wniosek o uzasadnienie i z dużym zaciekawieniem czekamy na uzasadnienie na piśmie. Oczywiście po jego otrzymaniu zapewne będziemy składać kasacje do Sądu Najwyższego - mówi w "Gazecie Krakowskiej" Klara Andres, radca prawna reprezentująca przed sądem pana Thomasa Zielińskiego.

Wojna z deweloperem

W INNPoland opisywaliśmy również przypadek z Legnicy. Pan Tomasz Biskupski zapłacił deweloperowi 460 tys. zł, za co miał otrzymać mieszkanie. Niestety, po wykryciu wad lokalu strony pokłóciły się przy umowie przeniesienia własności. Mieszkanie na które liczyła rodzina deweloper… sprzedał samemu sobie. – Teraz nie mam ani mieszkania, ani pieniędzy – rozkłada ręce mężczyzna.

Czytaj także:

W INNPoland.pl wielokrotnie pisaliśmy już o ryzyku związanym z kupowaniem mieszkania "na dwie umowy". Umowa wstępna, a dopiero potem podpisanie dokumentu przenoszącego prawa na kupującego daje deweloperom szerokie pole do cwaniactwa.

Jak tłumaczy Andrzej Prajsnar z portalu RynekPierwotny.pl, pierwsza z tych umów nie jest umową sprzedaży nieruchomości w rozumieniu prawa – jednak zobowiązuje nabywcę do wpłaty pełnej ceny mieszkania. Po tej wpłacie podpisywana jest – w formie notarialnej – druga umowa, przenosząca własność lokalu.

Taki mechanizm jest ryzykowny dla klienta, który na przeniesienie prawa własności do lokalu musi czekać nawet kilka miesięcy – a w tym czasie sytuacja finansowa dewelopera może się znacznie pogorszyć.