Minister Anna Moskwa zapewniająca, że problem braku węgla jest rozwiązany wzbudziła zdumienie wśród górników. Twierdzą, że zwiększenie wydobycia jest możliwe, ale drogie. Poza tym nawet gdyby ktoś wyłożył na nie gotówkę, to efekty będą na wiosnę 2023 rok, a nie przed nadchodzącą zimą. A importowany węgiel nie nada się do domowych pieców.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Minister klimatu i środowiska Anna Moskwa najpewniej dostała od premiera misję o kryptonimie "Węgiel na zimę". Inaczej nie da się wytłumaczyć faktu, że to właśnie ona zajmuje się zakupami węgla dla Polski. Naturalne wydaje się, że powinny się tym zajmować państwowe spółki, które w rządzie nadzoruje Jacek Sasin. Efekt byłby równie niepewny co teraz - bo jak wskazują górnicze związki zawodowe, zapewnienia minister Moskwy są oderwane od realiów.
Jak to możliwe? Przecież szefowa resortu obiecała, że węgla nie zabraknie. I to z kilku powodów - bo teraz ma go sprzedawać tylko Państwowa Grupa Górnicza a na dodatek płyną do nas statki z brakującymi 8 milionami ton węgla. To tyle samo, ile importowaliśmy z Rosji, więc problemu nie ma. A na dodatek polskie kopalnie zwiększą wydobycie.
Górnicy uważają, że problem jednak jest. Po pierwsze - oni wydobycia nie zwiększą tak szybko, jak się pani minister wydaje.
– Węgla opałowego tej zimy zabraknie. Trzeba o tym otwarcie mówić. Pani minister Moskwa powinna wiedzieć, że nawet jeśli się zainwestuje ok. 1 mld zł w nowe pokłady, nowe ściany wydobywcze, to efekt zwiększonego wydobycia w najlepszym wypadku pojawi się wczesną wiosną roku 2023 roku – tłumaczy Dominik Kolorz, szef śląsko-dąbrowskiej "Solidarności".
Równie brutalnie rozprawia się z drugim pomysłem minister Moskwy. Chodzi o monopolizację handlu węglem. Ma się tym zająć PGG. Wynika z tego, że rząd będzie płacił sprzedawcom węgla, aby pozbyli się zapasów na rzecz jendej państwowej spółki. W efekcie PGG sprzeda ten sam węgiel taniej odbiorcom indywidualnym. A do całej transakcji dołożą się wszyscy podatnicy - pisaliśmy kilka dni temu.
Tak samo pomysł Moskwy zrozumiał Kolorz.
– Jeśli dobrze rozumiem, właściciele prywatnych składów, którzy dzisiaj sprzedają węgiel po 3 tys. zł za tonę i zarabiają krocie na spekulacji, mają dostać rekompensaty. Z kolei polskie kopalnie, które sprzedają surowiec za 1 tys. zł, znacznie poniżej jego rynkowej wartości, mają to robić dalej, mimo że koszty wydobycia drastycznie rosną. A na końcu, gdy kryzys minie, znowu usłyszymy pewnie, że górnictwo jest nierentowne i trzeba je zlikwidować – mówi związkowiec.
Krytukuje też twierdzenia, że problem rozwiąże węgiel z importu. Kilka dni temu minister Moskwa poinformowała, że polski rząd zabezpieczył 8 mln ton węgla, które mają trafić do Polski m.in. z Kolumbii, Australii i Indonezji. Zdaniem szefa śląsko-dąbrowskiej „S” twierdzenie, że importowany surowiec zapełni lukę na rynku węgla opałowego jest nieporozumieniem.
– Węgiel, który przypłynie do nas statkami, to będzie niemal w całości miał. Będzie się on nadawał do spalenia w energetyce, ale nie w domowych piecach. Można szacować, że grubszych sortymentów węgla nadających się na opał będzie tam maksymalnie 10 proc. – tłumaczy Kolorz.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl