Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google
Od 1 czerwca można kupować nowe obligacje oszczędnościowe Skarbu Państwa, pozwalające nieco powalczyć z inflacją. Z jednej strony zmniejszają one stratę na oszczędnościach, wywołaną przez spadek wartości pieniądza. Z drugiej dzięki nim z rynku znikają pieniądze, co pomaga w okiełznaniu inflacji. Okazuje się, że Polacy wprost rzucili się na nowe obligacje, więc Ministerstwo Finansów zdecydowało się na "dodrukowanie" papierów o wartości do 4 mld zł. Pierwotnie wartość obligacji miała sięgnąć 3 mld złotych, dziś wiadomo, że dobije do 7 miliardów.
Od czerwca w sprzedaży są obligacje: roczna i dwuletnia o zmiennym oprocentowaniu opartym o stopę referencyjną Narodowego Banku Polskiego, która obecnie wynosi 6 proc. Całkowitą nowością jest obligacja roczna, która stanowi bezpośrednią referencję dla lokat bankowych. Z kolei obligacja dwuletnia zastępuje sprzedawaną dotychczas obligację o tym samym okresie zapadalności i stałym oprocentowaniu.
Przechowywanie pieniędzy w formie obligacji Skarbu Państwa jest bezpieczną opcją, aby ochronić swój kapitał przed inflacją - oczywiście do pewnego stopnia. Przede wszystkim dlatego jest bezpieczne, że mamy gwarantowane stałe oprocentowanie oraz możemy być niemal pewni, że państwo wywiąże się z zobowiązania i po zawartym w umowie okresie, wypłaci nam pieniądze. Sytuacją, w której do tego by nie doszło, musiałoby być ogłoszenie przez kraj bankructwa, czego prawdopodobieństwo jest znikome.
Nowe roczne obligacje oszczędnościowe to instrumenty o zmiennym oprocentowaniu opartym o stopę referencyjną NBP, z comiesięczną wypłatą odsetek, o zapadalności 1 rok. Papiery kupione w czerwcu w pierwszym miesiącu dadzą zarobić 5,25 proc. brutto w skali roku. Oznacza to, że w lipcu na konto osoby, która zainwestowała w obligacje 10 000 zł, trafi nieco ponad 35 złotych. W kolejnym miesiącu nominalny zysk będzie wyższy, ponieważ Rada Polityki Pieniężnej podwyższyła stopę referencyjną do 6 proc.
Oczywiście w sytuacji gdy inflacja oscyluje wokół 14 procent nie ma mowy o tym, by obligacje dały zarobić. Tak naprawdę pomogą jedynie zmniejszyć stratę na oszczędnościach. Są przy tym papierem bezpiecznym i stosunkowo łatwym do kupienia, nie można się więc dziwić ich popularności.
Jak pisze Bankier.pl Polacy mieli na koniec marca ulokowane w obligacjach oszczędnościowych blisko 59 mld zł, co daje średnio 250 tys. zł na głowę inwestora. W rządowe papiery detaliczne zainwestował m.in. premier Mateusz Morawiecki. Stało się to zresztą przyczyną wielu kontrowersji - bo Morawiecki zamienił praktycznie całe swoje oszczędności gotówkowe na obligacje. Zrobił to tuż przed skokiem inflacji, co pozwoliło mu uchronić swoje pieniądze przez spadkiem wartości.
Jak wskazuje Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments, gdybyśmy chcieli oszacować potencjalne zyski Mateusza Morawieckiego, trzeba by przyjąć wiele różnych założeń, czyli sprawdzić ile i jakich ma obligacji, kiedy były kupowane oraz kiedy aktualizowane będzie ich oprocentowanie.
- Efektem tych założeń są skrajnie różne wyniki. Najgorzej byłoby, gdyby pan premier w ubiegłym roku kupił dwuletnie detaliczne obligacje skarbowe. Wtedy inwestując 4,6 mln złotych, zarobiłby w całym 2022 roku tylko 1 proc. minus podatek, czyli około 37,3 tys. złotych - mówi Turek.
Jak szacuje, premier zarobiłby najwięcej, gdyby wybrał obligacje dziesięcioletnie, ponieważ obecnie oprocentowanie ich może wynieść nawet kilkanaście procent. - Nie wiemy jednak kiedy premier papiery te kupował. Gdyby dokonywał zakupów co miesiąc równomiernie przez cały rok, a do tego inflacja podążałaby ścieżką wyznaczoną w ramach dość zachowawczej projekcji inflacyjnej przygotowanej w marcu przez analityków NBP, to w bieżącym roku premier może zainkasować 253 tysięcy złotych odsetek i to już po skorygowaniu tej kwoty o podatek - analizuje Bartosz Turek.