Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google
Rząd przyjął projekt autorstwa Ministerstwa Klimatu i Środowiska zakładający jednorazowe dopłaty dla rodzin ogrzewających dom węglem. Wysokość dodatku ustalono na poziomie 3 tys. złotych. Z dofinansowania będzie mogło skorzystać około 3,5 mln gospodarstw domowych, co oznacza wydatek z budżetu państwa w wysokości około 10,5 mld zł.
Dodatek przysługiwać ma gospodarstwom, w których głównym źródłem ogrzewania jest kocioł na paliwo stałe, kominek, koza, ogrzewacz powietrza, trzon kuchenny, piecokuchnia, kuchnia węglowa lub piec kaflowy na paliwo stałe, zasilane węglem kamiennym, brykietem lub peletem zawierającymi co najmniej 85 proc. węgla kamiennego.
Plan rządu już wywołał burzę. O swoje zaczęli dopominać się wszyscy inni - którzy raz że dopłat na opał nie dostaną, dwa - sfinansują tę prawie 11-miliardową dotację.
Pomysł dodatku węglowego dla gospodarstw domowych pojawił się w miejsce dopiero co podpisanego przez prezydenta Andrzeja Dudę przepisu - dopłat do węgla, które miały trafiać do właścicieli składów. Okazało się, że przedsiębiorcy handlujący węglem musieliby dokładać do interesu, więc rząd naprędce przesunął pieniądze na dopłaty dla odbiorców indywidualnych. Teraz okazuje się, że ludzie dostaną pieniądze na zakup węgla, którego i tak nie ma.
Oliwy do ognia dolewa też Roman Giertych, sugerując możliwość pozwania Skarbu Państwa za dopłaty.
Pomysł dopłat spotkał się też z krytyką ekspertów. "To forma pomocy społecznej, która poprawi kondycję ekonomiczną najbardziej potrzebujących, ale niestety tylko prowizoryczną, a do tego stwarzającą pole dla wielu nadużyć, ponieważ nie wiąże się z żadnym cenzusem dochodowym" — ocenia Wojciech Jakóbik z Instytutu Jagiellońskiego i redaktor naczelny portalu BiznesAlert.pl.
W jego ocenie, w momencie, kiedy należałoby ograniczać zużycie węgla poprzez jego oszczędzanie, wprowadza się mechanizm, który zwiększa popyt na opał. Jakóbik obawia się też, że po dopłaty do węgla, obok naprawdę potrzebujących, będą sięgali ci, którzy tak naprawdę nie będą ich potrzebowali. Potem będą handlowali opałem, nieuczciwie na tym zarabiając.
Problemy z węglem na zimę są obecnie jednym z większych zmartwień rządu Morawieckiego. Brak węgla podbija jego ceny, premier na front zakupów węgla na światowych rynkach rzucił nawet Jacka Sasina i państwowe spółki. Sasin jeszcze kilka tygodni temu uspokajał, że węgla w Polsce nie zabraknie, teraz ma go kupować w trybie awatyjnym w Kolumbii i Indonezji.
Tymczasem rząd wpadł na kolejną minę związaną z brakiem węgla. Okazuje się, że nawet jeśli uda nam się kupić węgiel na zimę, przetransportować go do kraju statkami i te statki rozładować (a każdy element tego planu jest mało realny), to trudno będzie przewieźć ten węgiel do odbiorców. Kolej nie ma bowiem wystarczającej liczby węglarek. Chodzi o wagony do transportu węgla.
- To jest problem kolei, nie ma nawet w odpowiedniej liczbie węglarek, które mogłyby przewieźć węgiel. Ten problem sygnalizowały spółki ciepłownicze w zeszłym roku — mówił na antenie TVN24 Mariusz Marszałkowski z Biznes Alert. Jak podkreślił, "PKP Cargo parę lat temu sprzedało pokaźną liczbę swoich węglarek, gdyż węgiel miał odejść do lamusa, już nie mieliśmy palić węglem".